niedziela, 8 września 2013

Stąd do macierzyństwa (Mel Giedroyc, "From Here To Maternity")

Zatrważająco szybko lato odchodzi w zapomnienie – poranki stają się coraz chłodniejsze, do łask wracają koce i ciepłe, rozgrzewające napoje, a zamiast pikników w parku bardzie pociągające wydaje się czytanie przy lampie. I mam nadzieję, że wraz ze zmianą pogody coś wreszcie we mnie drgnie i na nowo zacznę czytać książki w ilościach do których przywykłam i ja i wy, mili czytelnicy bloga (jeśli jeszcze mi się jacyś ostaliście, po tej blogowej posusze)... Kończę ostatnią książkę Eddingsa i zabieram się za czytelniczy remanent. Od ostatniego wpisu nie przeczytałam wiele, ale o kilku książkach „przedkryzysowych” chciałabym wspomnieć, bo ich lektura sprawiła mi wiele przyjemności.
Na pierwszy ogień idzie więc połknięta w jedno popołudnie zabawna książka Mel Giedroyc pod tytułem „From Here To Maternity” („Stąd do macierzyństwa”) - ożywczo zabawna i prawdziwa opowieść o dziewięciu miesiącach zmian przez które przechodzi kobieta po trzydziestce, która do tej pory była odpowiedzialna co najwyżej za świnkę morską, a która dowiaduje się niespodziewanie, że spodziewa się dziecka. 

Mel Giedroyc, połówka popularnego w wielkiej Brytanii komediowego duo Mel & Sue, napisała „From Here To Maternity” jako pamiętnik oparty o własne doświadczenia, i właśnie dlatego jest to taka ciepła, prawdziwa i śmieszna książka. Od razu uprzedzę, że nie jest to żaden poradnik, a raczej luźne zapiski przemyśleń, zabawnych i kłopotliwych sytuacji, które mogą stać się udziałem każdej ciężarnej kobiety... Nie jest to też opowieść o szczęśliwych szczupłych mamusiach ze zgrabnym brzuszkiem, beztrosko sączącym bezkofeinowe napoje i pomykającym rączo na lekcje jogi czy pilates dla ciężarnych. To raczej pozycja dla tych kobiet, które wymiotują na poboczu autostrady, namiętnie zażerają się serem, czy przemawiają do swojego nienarodzonego dziecka przez plastikową nasadkę do prysznica.

Okazuje się, że to, jak odczuwa się książki, zależy w dużym stopniu od okoliczności, w jakich się je czyta. Kilka miesięcy temu odebrałabym „From Here...” zupełnie inaczej niż dzisiaj. A teraz? Cóż. Polecam książkę przyszłym mamom, które potrzebują oderwania od poradników i rad niezawodnych sąsiadek, a także kobietom, które spodziewają się pierwszego dziecka i chcą się upewnić, że to, co się z nim dzieje, jest zupełnie naturalne... Nikt bowiem nie zrozumie rozterek i problemów Mel lepiej niż kobieta w ciąży, która będzie co chwila kiwać głową, chichotać pod nosem, czy ocierać nieco załzawione oczy. Droga od normalnego życia do macierzyństwa jest być może pełna wybojów, ale jest to jedyne w swoim rodzaju przeżycie, które miło jest dzielić z innymi przyszłymi mamami...

8 komentarzy:

  1. Dobre to książki, które dostarczają przyjemności :)
    Cieszę się z nowego posta, zaglądam regularnie i czekam na kolejne książki.
    serdecznie pozdrawiam
    tommy
    www.samotnia1981.blox.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, mam tyle do nadrobienia, a do doczytania jeszcze więcej... Musze też nadrobić blogowe czytanie, bo na znajome blogi też nie zaglądałam od dawna...

      Usuń
  2. Widzę, że nazwisko Mel brzmi dosyć swojsko. :)
    Fantastycznie, że planujesz blogową reaktywację, bo tęsknię ogromnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Merci, kochana! Z tą reaktywacją to się jeszcze zobaczy... A z częstotliwością tym bardziej...

      Usuń
  3. Fajnie, że wróciłaś.
    Jesienna aura sprzyja czytaniu, więc mam nadzieję, że niechęć do blogowania Ci minie. Trzymam za to kciuki.
    A może jakieś zakupy książkowe poczyniłaś przez te trzy miesiące? Bo czytanie czytaniem, ale tomów na półce nigdy za wiele....
    Do przeczytania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymajcie się krzeseł. Od powrotu z wczasów na początku sierpnia kupiłam dwie (słownie DWIE) książki. "Broken Homes" Aaranovitcha i nowego Jussi Adler Olsena. I przeczytałam tylko tę pierwszą... I prawie wcale nie zaglądałam do księgarni. NA szczęście ostatnio, przeglądając książki na lotnisku, powiedziałam do UA, że chyba już lepiej ze mną, bo znalazłam kilka książek, które mnie zainteresowały. A potem musiałam go kopnąć, bo dostał ataku głupawki!

      Usuń
  4. No to gratulacje. Niebawem będziesz zapałniac powierzchnie płaskie klasykami dla dzieci?

    OdpowiedzUsuń