poniedziałek, 28 stycznia 2013

Kopciuszek w metropolii ("Ucieczka znad rozlewiska" - Katarzyna Zyskowska-Ignaciak)

O ucieczkach z wielkich miast do małych, uroczych miejscowości pisano już wiele razy. Natomiast jeśli chodzi o porzucanie małych, uroczych miejscowości i ucieczki do wielkich miast – w tym temacie wciąż niewiele się dzieje... Na szczęście znalazłam kilka książek, które w wyborny sposób obalają mit wsi spokojnej i wesołej. Jedną z nich była przeczytana w ubiegłym roku „Kobieta bez twarzy” Anny Fryczkowskiej, a teraz odkryłam kolejną: „Ucieczkę znad rozlewiska” Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak!

Przyznaję, po książkę sięgnęłam przede wszystkim dlatego, że „Upalne lato Marianny” tejże autorki mi się spodobało. Wiedziałam, że to zupełnie inna bajka, że chick lit, że klimat całkiem inny, ale okazuje się, że chociaż te dwie książki różnią się od siebie, to spodobały mi się obie. Oj, tak! Bohaterką „Ucieczki..” jest Franka – mieszkająca w przepięknym Kazimierzu Dolnym, która wcale jakoś nie czuje się szczęśliwa, pomimo iż ma to, o czym inne bohaterki podobnych książek marzą – kochającego narzeczonego i w perspektywie mały domek z ogródkiem. Franka ucieka więc sprzed ołtarza do Warszawy, by tam, w anonimowym tłumie, poszukiwać swojej wersji bezpiecznej przystani. Być może, kiedy odnajdzie swoje miejsce na świecie, odnajdzie i zagubioną miłość?

„Ucieczka znad rozlewiska” Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak potwierdza moją tezę – nie wystarczy pomysł na książkę, trzeba ją jeszcze umieć napisać! Z odpowiednich składników można przecież stworzyć coś pysznego, coś wyjątkowego, a nie tylko odgrzewane, zjadliwe danie. Tak na szczęście stało się z tą książką – okazuje się, że bajkę o współczesnym Kopciuszku można napisać ze swadą, humorem i bez zbytnej słodyczy, od której bolą zęby. Dlatego też „Ucieczkę znad rozlewiska” pochłonęłam niemalże w dwóch kęsach, uśmiechając się i kibicując przesympatycznej bohaterce. Franki zresztą nie sposób nie polubić – to nieco zahukana przez matkę i starszą siostrę trzydziestolatka, która stara się za wszelką cenę spełnić pokładane w niej oczekiwania – według jej matki w życiu liczy się bowiem stabilna praca, stabilny mąż, stabilny dom. Wciąż więc czeka na to, by rozwinąć skrzydła, nieco stłamszone przez ukochaną rodzinkę, która z upodobaniem trzymałaby ją na krótkiej smyczy i utuczyła wysokokalorycznymi potrawami. Tymczasem Franka jest zwolenniczką zdrowej żywności, a w cudownym Kazimierzu po prostu się dusi i męczy.

Do tego w „Ucieczce...” poznajemy kilka obowiązkowych postaci drugoplanowych, równie sympatycznych – Weronikę, najbliższą i najwierniejszą przyjaciółkę, dzięki której nasza bohaterka ma szansę stanąć na nogi, Helenę – siostrę, która niespodziewanie okazuje się zupełnie inna niż France się zdawało. Kobiety też mają swoje problemy – jedna to samodzielna singielka, druga stateczna mężatka, która niespodziewanie otrzymuje od losu szansę na prawdziwą miłość. Plączą się również po książce amanci, których nie może zabraknąć w takich scenariuszach. Wbrew temu co się mogło wydawać, sercowe dylematy bohaterek to nie jedyny motyw tej powieści, też zresztą przedstawiony bez zbytniej nachalności. Właściwie cała książka jest moim zdaniem jak jej bohaterka – lekka, świeża i pełna wdzięku. Może i jest to typowy chick lit, ale za to na pewno organiczny, a w dodatku podany w wersji light! Do tego „Ucieczkę...” po prostu dobrze się czyta, bo autorka całość okrasza dawką zdrowego (dietetycznego) humoru podawanego na ciepło, za to bez lukru.

Wspomnę też o tym, że na końcu książki autorka umieszcza też kilka przepisów na smakowite dania, które pojawiają się w książce. Zaintrygowały mnie szczególnie dietetyczne czekoladowe babeczki z fasoli – nie mogę się doczekać, kiedy będę miała okazję je upichcić.

Tymczasem poszukam sobie kolejnych książek Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak, bo po tak doskonale rozpoczętej znajomości mam ochotę na więcej. A jeśli Franka pojawi się w którejś z kolejnych książek – na pewno ją przeczytam!

2 komentarze: