wtorek, 27 listopada 2012

Inwestygator Jego Królewskiej Mości (Mariusz Wollny - "Kacper Ryx")

Jakiś czas temu pisałam o odkryciu, jakim była dla mnie wspaniała saga historyczno-fantastyczna Elżbiety Cherezińskiej, czyli „Korona śniegu i krwi”. Takie wrażenie zrobiła na mnie ta historia, że w dalszym ciągu strasznie mnie ciągnie do podobnych książek. Jednak zamiast więc zabrać się porządnie za „Grę w kości”, wczoraj zapragnęłam czegoś ciut lżejszego. Zresztą wina (czy raczej zasługa) leży po stronie samej autorki, która na facebooku zaczęła wypisywać tak zacne i smakowite fragmenciki o bohaterach „Korony...”, że przy Rikissie już dłużej nie zdzierżyłam i sięgnęłam na półkę, żeby odnowić znajomość z pewnym inwestygatorem królewskim...
„Kacper Ryx” Mariusza Wolnego to pierwszy tom łotrzykowskiej powieści historycznej rozgrywającej się za czasów polskich Jagiellonów. Oto młody żak Akademii Krakowskiej, znany z tego, że każdą zagadkę potrafi rozwikłać i dociec prawdy, zostaje poproszony przez imć pana Kochanowskiego i pana Górnickiego o odnalezienie wykradzionej pieczęci królewskiej. Do tego dochodzą też inne zadania – schwytanie zabójcy swojej przyrodniej siostry, odnalezienie zaginionego mistrza arkanów czarnoksięskich. Słowem – młodzieniec ma kupę roboty, a że jest obrotny, zaradny i niegłupi, poradzi sobie w każdej sytuacji – czy to w szlacheckim towarzystwie, czy też w kompanii Króla Żebraków. Podczas swoich przygód Kacper nie raz narazi się pewnym niebezpiecznym charakterom, ale na szczęście ma też rozliczne talenta, zebrane podczas krótkiego, acz burzliwego żywota, które pomogą mu się wykaraskać z każdej awantury. Jednym słowem, sympatyczny to nad wyraz bohater i nic dziwnego, że pan Wollny postanowił napisać dalsze trzy tomy jego przygód!

Zapowiadam wam, że „Kacper Ryx” to powieść znakomita, mieszanka wyśmienita polskiej facecji i fantazji. Pojedynki, bijatyki, pościgi, pogonie, strzelaniny, lochy i jaskinie – świat Ryksa jest pełen niebezpieczeństw, ale też pięknych niewiast, przygód i przyjaciół, którzy dopomogą w kłopotach i rozweselą w smutku. Dużo się dzieje, akcja rozwija się przed naszymi oczami błyskawicznie, ani na chwilę nie tracąc tempa. Sporo jest też dowcipu, nieco zabawnych zdarzeń, a całość okraszona kilkoma niewyjaśnionymi zagadkami, które, mam nadzieję, zostaną rozwiązane w kolejnych tomach. 
 Do tego tło historyczne odmalowane jest w tej powieści doskonale. Nie będę pisarstwa Mariusza Wollnego porównywać do Cherezińskiej, bo to zupełnie inny typ opowieści, a z „Koroną...” skojarzył mi się tylko i jedynie przez Rikissę. (Rozumiecie, Rikissa – Ryx...? Tak, wiem, że to bardzo luźne skojarzenie... ) Jedno mogę wam zagwarantować. Czeka was zabawa przednia, w kompanii znakomitej – stronice książki zaludniają bowiem znane postacie historyczne, nie tylko z otoczenia miłościwie panującego w roku pańskim 1569 króla Zygmunta Augusta, ale i wybitni polscy poeci i literaci – jest i Kochanowski, Sęp Szarzyński, jest i królewski bibliotekarz, Łukasz Górnicki, autor „Dworzanina polskiego”. Pojawia się też na poły legendarny mistrz Twardowski, jeden z czarnoksiężników królewskich, jest i Krwawy Burmistrz krakowski, Czeczotka. Jednym słowem, ma ci Kacper zacne towarzystwo, w którym do woli zażywa przygód, jak na prawdziwego inwestygatora przystało. Afery i wydarzenia, na tle których opowiedziana jest historia Kacpra Ryksa, są opisane bardzo dokładnie i, jak się tego dowiedziałam z tomu drugiego, są w większości prawdziwe. Nic dziwnego, bo autor chociaż z wykształcenia jest etnografem, to pasjonuje się historią i, co ważniejsze, potrafi o niej świetne pisać. Co rusz wspomina o różnych dawnych zwyczajach, przytacza anegdotki i ciekawostki, a wszystko to bardzo sprytnie i wdzięcznie splatając w jedną całość. Nie zapomina też o samym języku, jakim napisana jest powieść, zgrabnie go podkolorowując i okraszając archaizmami, wtrącając fragmenty wierszy, fraszek i staropolskich pieśni. Przy tym książka jest też opatrzona pożytecznym słowniczkiem, wyjaśniającym czytelnikowi łacińskie zwroty i mniej zrozumiałe słówka. Ba, na dociekliwego czytelnika czekają też mapki, ukazujące XVI-wieczny Kraków i jego okolice. 

Nic więc dziwnego, że o powieść przygodach Kacpra czyta się z wielką uciechą, w napięciu i z rosnącym ze strony na stronę zadowoleniem. Jakkolwiek nazwać tę opowieść – czy to powieścią historyczną, kryminałem, powieścią łotrzykowską, czy powieścią płaszcza i szpady, to gwarantuję, że spodoba się miłośnikom historii Polski i dobrej zabawy. Tak wciągający jest „Kacper Ryx”, że mam ochotę natychmiast udać się na krakowski rynek, zaprzyjaźnić z żakami i popijać piwo w karczmie w nadziei, że przysiądzie się do mnie jakiś znany poeta i zacznie recytować swoje dowcipne fraszki.

Jeśli więc jakimś cudem o Kacprze Ryksie jeszcze nie słyszeliście, co tchu lećcie do księgarń lub bibliotek i czym prędzej bierzcie się za czytanie. Ja tymczasem idę zapoznać się z tomem drugim przygód zacnego Kacpra, oczekując po nim równie dobrej zabawy!


niedziela, 25 listopada 2012

Herbaciane Zagadki ("Death by Darjeeling" - Laura Childs)

Zimny wieczór przed nami, co może nas ogrzać lepiej niż dobra herbata i dobry kryminał. A gdyby tak połączyć te dwie rzeczy? Zapraszam wszystkich na „Śmierć i darjeeling”!
„Death by Darjeeling” Laury Childs to pierwsza książka w serii A Tea Shop Mysteries (moje, bardzo dowolne, tłumaczenie nazwy serii to Herbaciane Zagadki), których bohaterką jest Theodosia Browning, właścicielka Herbaciarni Indygo i psa o uroczym imieniu Earl Grey. Theo i jej współpracownicy zostają poproszeni o zorganizowanie dorocznego przyjęcia wydawanego przez towarzystwo historyczne Charleston, na które przygotowana zostaje specjalna herbata Lamplighter Blend. To czarujące przyjęcie na pewno zostanie w pamięci mieszkańców miasta na długo, bo oto jeden z gości zostaje znaleziony martwy, a przy nim pusta filiżanka herbaty...

„Death by Darjeeling” należy do popularnego, szczególnie w Stanach, gatunku kryminałów tematycznych. Bohaterem takich powieści (zwykle są to serie) jest najczęściej właściciel jakiegoś sklepu lub biznesu, albo grupa przyjaciół o wspólnym hobby, którzy amatorsko zajmują się rozwiązywaniem zagadek kryminalnych. Do popularnych tematów należą serie o bibliotekarzach (na przykład wydana ostatnio w Polsce książka Harris o Aurorze Teagarden), czy właścicielach kotów (znana w Polsce „kocia” seria Lilian Jackson Braun), a popularne hobby detektywów-amatorów to na przykład robienie na drutach, scrapbooking, gotowanie, robienie kołder, czy ogrodnictwo. Bardzo ciekawą tematyczną listę książek (którą na pewno przestudiuję dokładnie!) znalazłam na tej stronie

Ale wróćmy do Herbacianych Zagadek! Nietrudno zgadnąć, że motywem przewodnim tej serii jest herbata. Theodosia, sympatyczna bohaterka powieści Childs, jest właścicielką dobrze prosperującego sklepu i herbaciarni w Charleston, gdzie znużeni zwiedzaniem turyści mogą zregenerować swoje siły przy filiżance aromatycznych mieszanek herbacianych i pysznych ciasteczkach. Childs pisze o herbatach jak prawdziwa znawczyni – uważny czytelnik dowie się z jej powieści sporo o różnych mieszankach, ich właściwościach i smaku, o tym w jaki sposób należy je zaparzać. Sklep Theodosii jest chętnie odwiedzany także przez miejscowych, którzy lubią plotkować o tym, co się w ich mieście dzieje. Theo pochodzi z szanowanej rodziny, zna wiele wpływowych osób, jest lubiana i szanowana przez swoich znajomych, pewna siebie i opanowana. Nic więc dziwnego, że Theo ma predyspozycje do tego, by odkryć, kto tak naprawdę zabił Barrona i przywrócić Herbaciarni Indygo dobre imię.

Przyznaję, że nie obyło się bez zgrzytów – ton powieści był miejscami nieco przesłodzony, zwłaszcza, kiedy mowa była o ukochanym czworonożnym pupilu Theo, a jeden z bohaterów rozpływał się w zachwytach nad swoją „ukochaną pracodawczynią”. Ale pomimo to „Death by Darjeeling” czytało mi się z przyjemnością i uśmiechem na twarzy. Intryga nie należy do skomplikowanych, ale akcja posuwa się na przód szybko, a cała powieść składa się z króciutkich rozdziałów, dzięki czemu książkę połyka się niemal w całości. Spodobała mi się też postać Theo i jej uroczy sklep. „Death by Darjeeling” to mała książeczka, która jak smaczna przekąska nadaje się do pożarcia w jeden wieczór. Nie jest to co prawda porywający i pełen niespodzianek kryminał, raczej taki miły kryminałek, ale czasem właśnie tego nam trzeba, prawda? Nie jest to też powieść dla wszystkich, ale może się spodobać wielbicielom klimatycznych amerykańskich miast z historią, miłośnikom bezkrwawych kryminałów i – oczywiście – wszystkim, którzy uwielbiają herbatę!


poniedziałek, 19 listopada 2012

"The Secret Keeper" Kate Morton

Kiedy spodobają się nam książki jakiegoś pisarza bądź pisarki, każda kolejna nowa powieść jest literackim wydarzeniem. Czekamy na nią niecierpliwie, kupujemy ją jak najszybciej i zaczynamy czytać. I tylko czasem, gdzieś w tle, pojawia się nutka niepewności: czy spodoba się tak samo jak poprzednie...? Tak było w przypadku tej książki:
„The Secret Keeper” Kate Morton to była jedna z najbardziej wyczekiwanych przede mnie premier jesieni. I dlatego bardzo się cieszę, że Kate Morton znów się udało stworzyć opowieść, która mnie zaskoczyła i wciągnęła od pierwszych stron w wykreowany przez autorkę świat.

Powieść zaczyna się w 1961 roku, kiedy to wskutek pewnego dramatycznego wydarzenia życie szesnastoletniej Lauren zmienia się na zawsze. Pięćdziesiąt lat później, Lauren, sławna aktorka, próbuje zrozumieć, co się właściwie wtedy stało. Czy jej matka skrywa jakąś tajemnicę? Czy ma ona coś wspólnego ze pewną starą fotografią? W jaki sposób wojna na zawsze połączyła życie trojga młodych ludzi?
W „The Secret Keeper” razem z Lauren odkrywamy przeszłość jej matki, kobiety na pozór nieskomplikowanej i prostej, pełnej radości życia i kochającej gorąco swoją rodzinę. Morton opowiada swoją historię fragmentarycznie, poruszając się w kilku odmiennych planach czasowych, oddając głos kilku postaciom. Akcja toczy się nie tylko współcześnie, poznajemy też wojenne i przedwojenne losy trojga ludzi: Jimmy'ego, Dorothy i Vivien. To właśnie najbardziej lubię w powieściach Kate Morton! Na pozór zwykłe, nieco schematyczne historie, a jednak każda z nich odkrywa przed czytelnikiem jakąś fascynującą zagadkę. Matka Lauren niespodziewanie okazuje się kobietą nietuzinkową, skomplikowaną, wzbudzającą emocje. Wielotorowa narracja krok po kroku ujawnia nowe punkty widzenia, powoli dowiadujemy się coraz więcej o bohaterach powieści, tworzymy w wyobraźni ich portret, zastanawiamy się, w jaki sposób znaleźli się tam, gdzie teraz są. Kolejna postać zabiera głos i nagle okazuje się, że nasza wcześniejsza interpretacja zdarzeń niewiele ma wspólnego z prawdą, że autorce udało się po raz kolejny zaskoczyć czytelnika.

W przeciwieństwie do poprzednich powieści, „The Secret Keeper” nie koncentruje się wokół motywu domu i jego historii. Owszem, Greenacres, dom Nicolsonów, pełen tradycji i rodzinnych historii, jest w tej książce ważny, ale myśl przewodnia książki jest tym razem inna. „The Secret Keeper” to opowieść o rodzinie, o więzach między ludźmi, o szansach straconych i wykorzystanych, o decyzjach i zbiegach okoliczności, która na zawsze zmieniają bieg wydarzeń.

Tak, można by powiedzieć, że autorka wymyśliła sobie pewien schemat powieści i stosuje go z upodobaniem w swoich książkach, ale dla mnie mają one jakiś specjalny urok. Może ma to coś wspólnego z tym, że Kate Morton wymyśla naprawdę ciekawe historie? Że kiedy czytam jej książki, naprawdę trudno mi się od nich oderwać? Że bohaterowie jej powieści wywołują emocje, nie zawsze można ich lubić, a czasem okazują się zupełnie inni, niż się tego spodziewaliśmy? A może dlatego, że chociaż jej powieści często osadzone są głęboko w przeszłości, Morton pisze o sprawach ważnych tak samo kiedyś, jak i teraz – o prawdziwych ludzkich emocjach, o miłości, zazdrości, o wybaczaniu.

Ponieważ wobec książek Kate Morton nie mogę być obiektywna, mam nadzieję, że sięgniecie po „The Secret Keeper” i wcześniejsze powieści autorki, by wyrobić sobie własne zdanie na jej temat. Mam też dla was dobrą wiadomość. Wydawnictwo Albatros już teraz planuje wydanie "The Secret Keeper", pozostaje więc nadzieja, że polscy czytelnicy nie będą musieli długo czekać na polskie tłumaczenie. Ja książkę polecam wszystkim już teraz.

niedziela, 18 listopada 2012

Dabarai się uzewnętrznia...


Za nominację do nagrody Liebster Blog, o której być może słyszeliście na niektórych blogach, bardzo dziękuję Annie Marii z blogu Zielono mam w głowie... Poniżej moje odpowiedzi na zadane przez nią diabelsko trudne pytania...

1. Które historyczne miejsce w Europie jest dla Ciebie ważne? najbardziej interesujące? najbardziej warte odwiedzenia?
Hm. Mieszkam obecnie w Londynie, który jest bardzo historyczny, bardzo interesujący i ważny, zawsze warty polecenia, ale sama wybrałabym się do Wiednia... W Wiedniu najchętniej posiedziałabym w jakiejś kawiarni zajadając się pysznymi ciastami, popijając kawę, przyglądając się jak za oknem niespiesznie toczy się życie... Zupełnie jak bohater powieści Franka Tallisa z serii Zapiski Liebermana - jego książki, w których bohaterowie wiecznie przesiadują w restauracjach i kawiarniach, zawsze wywołują we mnie wilczy apetyt.
2. Czy istnieje książka, której adaptacja filmowa byłaby lepsza od oryginału?
O. Chyba nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie... Zwykle czytam książki, filmy na ich podstawie oglądam rzadko.
3. Z czym kojarzy Ci się określenie "wiktoriańska Anglia"?
Z szelestem sukien pań spacerujących po ulicach, z dumnymi budynkami, które przetrwały do czasów dzisiejszych, z książkami Dickensa i Anne Perry.
4. O czym myślisz, gdy patrzysz w nocne niebo?
Przeważnie o tym, że chciałabym być w miejscu, gdzie widać gwiazdy, a nie mrugające światełka przelatujących samolotów....
5. Dlaczego stworzyłeś/aś bloga?
Bo kocham książki i trochę mi brakowało okazji do rozmawiania o nich - szczególnie po polsku.... Pewnego dnia odkryłam blog Padmy i postanowiłam się przyłączyć do jednego z jej wyzwań. Reszta jest historią.
6. Jaki rodzaj literatury jest tym, o którym myślisz: "kocham te książki"?
Och, to też się zmienia... Zwykle samo patrzenie na półki wypełnione książkami wywołuje we mnie przyjemny dreszczyk. Kocham wszystkie moje książki. I kilka tych, których jeszcze nie mam. Ale ostatnio szczególnie lubię czytać kryminały i grube sagi o historiach rodzinnych.
7. Z czym kojarzy Ci się Paryż?
Obecnie z książką Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk "Podróż do miasta świateł"... Oprócz tego z szerokimi, zadrzewionymi bulwarami, z wygodnymi ławkami, na których można przysiąść i poczytać książki. Ponadto Paryż kojarzy mi się z obrazem długowłosej, uśmiechniętej dziewczyny jadącej na rowerze, z bagietką wystającą z koszyka z przodu...Mniam.
8. Ile książek zabierasz ze sobą, gdy wyjeżdżasz na tygodniowy urlop/wakacje?
Zdecydowanie za dużo. Tyle, ile mogę udźwignąć. Jak już wcześniej wspomniałam, mimo iż posiadam mojego ukochanego kindelka, wciąż zabieram ze sobą niewiarygodnie dużo książek, głównie ze strachu, że gdybym jakimś cudem skończyła wszystkie książki na czytniku, nie znajdę w pobliżu żadnej księgarni. Ale przecież książki to taki słodki ciężar...
9. O jakiej epoce historycznej lubisz czytać przede wszystkim?
Ostatnio to dwudziestolecie międzywojenne. Szczególnie w Polsce, bo ta epoka była szczególnie istotna w naszej historii. Ale lubię też starożytny Rzym, średniowieczną Europę, Anglię Tudorów.
10. Czym dla ludzkości jest kultura - w dwóch, trzech zdaniach?
Nie wiem, czym jest kultura jest dla ludzkości, wiem, czym jest dla mnie – świadomością, że wiem, kim był Szekspir, znam muzykę Beatlesów i wiem, dlaczego ludzie nie znoszą lub uwielbiają Marmite!
11. Czy można żyć nie oglądając programów informacyjnych?
Hm, można. Czasem wydaje mi się, że im mniej wiem o tym, co się dzieje na świecie, tym lepiej się czuję... Z drugiej strony, w jakiś sposób trzeba być świadomym otaczającej nas rzeczywistości, nawet w minimalnym stopniu, chociażby po to, by lepiej rozumieć czytane książki. 

Dziękuję za nominację i ciekawe pytania. Wybaczcie, że sama nikogo nie nominuję, ale chętni mogą odpowiedzieć na powyższe pytania w komentarzach.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Tajemnice angielskich rezydencji (James Anderson - "The Affair of the Bloodstained Egg Cosy")

Wiadomo nie od dziś, że mordercy, złodzieje i inni kryminaliści najbardziej lubią swój zbrodniczy proceder uprawiać w zaciszu angielskich rezydencji. Może sprzyja temu spokojna atmosfera starych bibliotek, galerie z portretami przodków, może uczynna, bezszelestna służba, spełniająca wszystkie zachcianki gości, może wygodne sypialnie, wykwintne posiłki... Co rusz jakiś zbrodniarz odwiedza posiadłość tego czy innego lorda i w sposób iście nieangielski psuje trwający od wieków ład i porządek. Nie inaczej dzieje się i w książce Jamesa Andersona pod złowieszczym tytułem „The Affair of the Bloodstained Egg Cosy” („Sprawa zakrwawionej nakrywki na jajko”).

W wiejskiej posiadłości księcia Burford wiele się dzieje – spotkania polityczne na najwyższym szczeblu, demonstracje kolekcji broni palnej, morderstwo i kradzież. Na miejsce przybywa (niechętnie) detektyw Wilkins, który już na początku, dość nietypowo, oświadcza: „Nie oczekujcie, że uda mi się cokolwiek rozwikłać”. Na szczęście ma do pomocy dwie młode i odważne dziewczęta oraz tajemniczego mężczyznę, który wcale nie jest tym, za kogo się podaje. Doprawdy, naszemu detektywowi musi się udać!

Jest coś bardzo wciągającego w cosy crime, w kryminałach, w których przestępcy są zawsze bardzo szarmanccy, dobrze ubrani i wychowani, a zbrodnie popełnia się pomiędzy jednym koktajlem a drugim. Sam Anderson powiedział kiedyś, że lubi, gdy jego zbrodniarze cytują Szekspira. W dodatku tło obyczajowe jest wyjątkowo interesujące (lata trzydzieste to jedna z moich ulubionych epok!), miejsce akcji - klimatyczne (dom z wielowiekową historią i sekretnym przejściem!), nawet język odpowiednio stylizowany. „The Affair...” to świetna powieść w stylu retro dla wielbicieli kryminałów w stylu Agathy Christie.

Jamesowi Andersonowi udało się świetnie wczuć w nastój klasycznych powieści detektywistycznych Złotego Wieku Kryminałów. Jest w tej powieści wszystko to, co lubię. Atmosferyczne miejsce akcji, zamknięte koło podejrzanych, mnogość postaci, z których każda ma swoje tajemnice, odkrywane kolejno, krok po kroku, podczas śledztwa. Jest więc właściciel posiadłości i jego rodzina, są i goście zaproszeni oraz niespodziewani, są przyjaciele rodziny. Jest też i detektyw i jego sprzymierzeńcy, którzy pomogą zbierać wskazówki i ślady, aż wreszcie wszystkie zagadki zostają wyjaśnione w kluczowej scenie końcowej, kiedy to detektyw gromadzi wszystkich podejrzanych w salonie i wskazuje palcem mordercę. Tak, wiem, to strasznie stereotypowe, ale „The Affair...” utrzymuje właściwy ton i napięcie, zagadka jest ciekawa, a rozwiązanie satysfakcjonujące. To książka lekka i napisana nieco z przymrużeniem oka, bo przecież autor jej był jak najbardziej współczesny.

Kiedy zabraknie wam w domu książek Agathy Christie, kiedy macie ochotę na klasyczny whodunnit z przymrużeniem oka, sięgnijcie po „The Affair of the Bloodstained Egg Cosy” Jamesa Andersona. Dajcie się uwieść czarowi angielskich rezydencji i ich mieszkańców.A jeśli polubicie mieszkańców Alderley, to czekają na was dwa kolejne kryminały w tej serii.

PS. Gdyby ktoś się zastanawiał, jak wygląda taka watowana nakrywka na jajko, poniżej prezentuję przykładowy obrazek poglądowy z sieci: 

środa, 7 listopada 2012

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, "Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich"

Znacie to uczucie, kiedy zabieracie się za nową książkę ulubionego autora? Miłe uczucie powrotu w znane kąty, a z drugiej strony przyjemne zaciekawienie i podekscytowanie nową historią? Właśnie tak się czułam, kiedy zaczęłam czytać nową powieść Małgorzaty Gutowskiej Adamczyk, „Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich”. Była to jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie tej jesieni premier, książka, po której wiele oczekiwałam i przyznaję, że nieco się bałam, iż moim wymaganiom nie sprosta. Początkowe rozdziały, które przeniosły mnie do dziewiętnastowiecznego Paryża, widzianego oczyma Róży i jej matki, Krystyny, były jednak tak sugestywne, że moje obawy szybko się rozwiały, a zanim się spostrzegłam, przeczytałam już prawie połowę książki. 

Tym, którzy tak jak ja zachwycali się „Cukiernią pod Amorem”, bohaterów „Podróży do miasta świateł” nie trzeba właściwie przedstawiać. Dzięki kunsztowi narratorskiemu autorki, również osoby, które jeszcze „Cukierni...” nie znają (jeśli są jeszcze na świecie tacy czytelnicy...!), powinni się odnaleźć w tej historii szybko i bez problemów. Główną bohaterką pierwszej części „Podróży...” jest Róża Wolska, która pojawiła się w poprzedniej serii jako kochanka Tomasza Zajezierskiego. Tu poznajemy ją jako małą dziewczynkę, która wraz z matką przybywa do Paryża, by pod opieką wuja oczekiwać powrotu ojca z Syberii. Po klęsce powstania styczniowego panie Wolskie, podobnie jak wiele ich rodaczek, znalazły się w trudnej sytuacji finansowej, więc protekcja zamożnego krewnego może zapewnić im wygodne życie i zapłacić za leczenie niemej dziewczynki. Jednak ich życie w „mieście świateł” nie będzie wcale usłane różami, przyjdzie im jeszcze wiele wycierpieć, a Paryż okaże się miastem wielu przeciwieństw - miastem miłości, zdrady, piękna, brzydoty, głodu, sztuki, rewolucji, marzeń i rozpaczy. 

Również powrót do Gutowa, do pałacu w Zajerzycach, nie rozczarował. Chociaż tak jak w przypadku „Cukierni pod Amorem” najbardziej przypadła mi do gustu część historyczna, to dzięki Ninie, współczesnej bohaterce powieści, miałam okazję poznać dalsze losy bohaterów „Cukierni”. Nina na prośbę Igi Toroszyn poszukuje informacji o portrecie Tomasza Zajerzyckiego, namalowanego przez sławną Różę de Vallenord. Wdaje się też w romans z tajemniczym, przypadkowo poznanym mężczyzną, w tym samym czasie próbując zmienić swoje toksyczne relacje z matką. 

Związki między matkami i córkami są zresztą jednym z głównym motywów „Podróży do miasta świateł” - zarówno Nina jak i Róża całe życie zmagają się z poczuciem winy wobec swoich matek, ich stosunki są napięte, pełne nieufności, a nawet strachu, skażone poczuciem winy, że obie córki jakoś swoje matki rozczarowały, nie spełniły pokładanych w nich nadziei. Krystyna jest matką zaborczą i zgorzkniałą, która nie potrafi córce okazać miłości, Irena jest samotną kobietą, która nie potrafi być samodzielna, za wszelką cenę stara się córkę przywiązać do siebie, często uciekając się do emocjonalnego szantażu. Autorce udało się te toksyczne relacje przedstawić znakomicie, szczególnie postać Krystyny jest bardzo interesująca. 

Róża, główna bohaterka powieści, przypomniała mi inną postać z powieści Gutowskiej – Adamczyk, Ginę Weylen. To kolejna postać nakreślona przez autorkę mocną kreską, kobieta pełna sprzeczności, pasji i namiętności. Kolejna kobieta, która pragnie być niezależna, która porzuca konwenanse, szuka swojej drogi w życiu. Róża-kochanka, Róża-malarka, Róża-córka. Kobieta, która kocha, marzy i w końcu oddaje się miłości bez reszty. Jednym słowem – bardzo interesująca postać. Będę czekać niecierpliwie na tom drugi, żeby przekonać się, jak potoczą się jej losy. 

To, co mnie w tej książce dodatkowo urzekło, to portret miasta. Zawsze z  przyjemnością czytam o miejscach mi znanych, nawet tak powierzchownie, jak stolica Francji, w której byłam tylko jeden raz. A jednak klimat miasta chyba na mnie zadziałał, bo nie tylko chciałabym tam wrócić, ale i czytałam z przyjemnością o znanych mi miejscach... Paryż belle epoque mnie zafascynował. Sztuka, polityka, życie codzienne – autorce udało się w książce zawrzeć wiele ciekawych detali historycznych, ciekawostek i smakowitych szczegółów, które pomagają w utrzymaniu nastroju książki, tworzą specyficzny klimat i pomagają czytelnikowi wciągnąć się w nurt opowieści. Dzięki temu „Podróż do miasta świateł” ma ten specyficzny, magiczny klimat, który tak urzekł mnie w cukiernianej trylogii. A teraz pozostaje mi tylko czekanie... Jakoś będę musiała dotrwać do przyszłego roku, kiedy to ukaże się kolejna część książki. Na pocieszenie muszę zdobyć książkę Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk i Marty Orzeszyny „Paryż miasto sztuki i miłości w czasach belle époque”, by chociaż na chwilę dłużej pozostać w tamtych paryskich klimatach.... 

Polecam wam „Podróż do miasta świateł” jako wyśmienite czytadło na długie jesienne wieczory spędzane przy kominku (lub kaloryferze), z kubkiem herbaty. Dajcie się zauroczyć powieści i przenieście się w czasie do magicznie fascynującego Paryża.