sobota, 29 stycznia 2011

Short Girls - Bich Minh Nguyen


Siostry Van i Linny Luong, Amerykanki w drugim pokoleniu, których rodzice wyemigrowali do Stanów z Wietnamu, są różne jak ogień i woda. Linny jest śliczna, ma powodzenie, ale jej dorosłe życie to ciąg nieudanych romansów i tymczasowych prac. W przeciwieństwie do niej, niezbyt atrakcyjna Van pracuje jako prawniczka i mieszka z mężem w pięknie urządzonym domu. Jednak okazuje się, że ich życie nie jest tak odmienne – Van została porzucona przez męża po kilku latach pozornie idyllicznego małżeństwa, a Linny właśnie debatuje nad tym, czy ma zakończyć romans z żonatym mężczyzną. Siostry nie utrzymują właściwie bliższych kontaktów, spotykając się tylko podczas odwiedzin u ojca. Dinh Luong to wiecznie skwaszony tyran, który spędza dnie na doskonaleniu swoich wynalazków, które mają ułatwić życie ludziom niskim jak on. Jego Ramię Luonga ma być szansą na zdobycie sławy i pieniędzy... Tymczasem pan Luong postanawia wreszcie poddać się naturalizacji i zostać praworządnym obywatelem USA. To właśnie jego córki mają mu pomóc w przygotowaniach do imprezy (to znaczy: zorganizować, ugotować, posprzątać...), którą ma uczcić jego nowy status...

„Short Girls” („Niskie dziewczyny”) Bich Minh Nguyen to jedna z tych książek, które czyta się z przyjemnością, ale które niestety zwykle nie pozostają długo w mojej pamięci... Autorka jest Amerykanką pochodząca z Wietnamu, która wraz z rodzicami wyemigrowała do Stanów w latach siedemdziesiątych. Nic więc dziwnego, że pisze przede wszystkim o tym, co jest jej bliskie – życiu imigrantów z Azji w USA. Jej spostrzeżenia są interesujące, chociaż niezbyt odkrywcze. Nguyen pisze więc o tym, co czyni człowieka obywatelem, o samotności i niepewności imigrantów, którzy zmagają się z życiem w nowym kraju. Opisuje, jak trudno jest niekiedy sprostać wymaganiom nowej ojczyzny i jak ciężko nauczyć się żyć w odmiennej kulturze, ale również o tym, jak łatwo można odrzucić tę własną. Bardzo często dzieci imigrantów nie chcą poznać kultury swoich rodziców, pociąga je tylko to, co amerykańskie, być może dlatego, że nie chcą się wyróżniać wśród swoich rówieśników.

„Short Girls” to także książka o więzach rodzinnych, szczególnie tych między siostrami. Jednak najciekawsza postacią tej książki jest według mnie ojciec – pan Dinh Luongh. Nie jest to postać miła i sympatyczna, ale za to chyba najbardziej ciekawie opisana. Pan Luong jest tak zaabsorbowany własną osobą, że swoje córki postrzega niemal jako służące, czekające na jego skinienie, by wypełniać każde jego żądanie. Poza tym oczekuje że one, jak wszystkie porządne wietnamskie córki, będą mu posłuszne. Jego obsesja na punkcie niskich ludzi w kraju, w którym większość obywateli jest wysokiego wzrostu, jest zabawna, podobnie jak jego fascynacja wynalazkami, które mają ułatwić życie osobom niskiego wzrostu. Ta właśnie obsesja, zrodzona z faktu, że zarówno ojciec jak i obie córki mierzą poniżej metra pięćdziesięciu, stanowi klamrę spinającą opowieść. W porównaniu z nim, postacie sióstr Van i Linny są mniej interesujące... Van, niemal bezwolna kukiełka, starająca się wszystkich zadowolić, ucieleśnienie dobrej córki, żony, niemal znikający cień malutkiej kobiety i Linny, pewna siebie dziewczyna, która poszukuje swojego miejsca na ziemi, stara się za wszelką cenę być widoczna i zauważana.

Co więc sprawiło, że książkę przeczytałam z ciekawością? Może był to język powieści, bo czytało się ją niemal jednym tchem, płynnie i bez zgrzytów. Może fakt, że „Short Girls” to niezbyt oryginalna, ale bardzo ciepła opowieść o związkach między ludźmi, o potrzebie akceptacji i o odnajdywaniu siebie. Mimo iż wszystkie te tematy brzmią czasem bardzo znajomo, to jednak „Short Girls” czyta się z zaciekawieniem. Szkoda tylko, że zabrakło mi w niej też jakiejś puenty, znaczącego, przełomowego momentu. Zakończenie powieści również pozostawiło po sobie pewien niedosyt, bo wydawało mi się, że nie wszystkie wątki zostały podsumowane, rozwiązane i zakończone. Mimo wszystko polecam książkę osobom zainteresowanym tematyką imigracji i szukających lekkiej lektury na niedzielne popołudnie. Mnie natomiast ciekawi to, jak wiele z tej książki będę pamiętać za kilka miesięcy...

PS. Piękna okładka tej książki przyciągnęła moje oko w bibliotece! Zastanawiające, jak wiele książek zainteresowało mnie najpierw wizualnie...

poniedziałek, 24 stycznia 2011

"Nie ma litości dla muchy - ani teraz, ani nigdy"!

Nie dla muchy nasze mury,
Nasza miłość do natury,
Nieprzyjemnym trzeba być,
Czas skończyć z umiarem.
Muchę trzeba zajść znienacka
I ją przekonywać packą,
Żeby opuściła miasto
Pierwszym autokarem.

Przypomniała mi się piosenka „Mucha” Kabaretu Potem. Bowiem proszę Szanownego Grona Czytelniczego, skończyłam czytać 'Muchę” Jacka Skowrońskiego!

Z Muchą niełatwo jest walczyć, zwłaszcza, gdy za tym pseudonimem kryje się groźny gangster, a przeciw niemu odważy się wystąpić zwykły, szary człowiek. Apoloniusz, agent (ale ubezpieczeniowy!), przypadkiem staje się świadkiem zabójstwa, a sprawca, Konrad Z., zwany Muchą, nie zamierza go zostawić w spokoju. Apoloniusz najpierw postanawia zniknąć, a potem wykończyć gangstera... Na szczęście ma kilku kolegów, którzy nie tylko mogą go wesprą w potrzebie, ale i pomogą załatwić parę spraw...

Wciągnęła mnie „Mucha”, chociaż się przed nią broniłam! Zaczęłam czytać książkę z prawdziwym zaciekawieniem i przyjemnością, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, że akcja się po prostu zatrzymała. Zatrzymałam się więc i ja, myśląc, że już do książki nie wrócę... Na szczęście zależało mi na tym, żeby się dowiedzieć, jak się cała ta afera skończy, więc po przerwie zaczęłam czytać na nowo. I już książki nie odłożyłam! Pomimo kilku nudnych jak dla mnie fragmentów na początku, podczas których główny bohater albo się upijał, albo sypiał z kim popadło, akcja nagle ruszyła z piskiem opon i zaczęła przyspieszać! Ciekawa intryga, którą moim zdaniem autor bardzo sprawnie i interesująco zakończył, sprawiła, że od tej pory nie tylko się nie nudziłam, ale i nie mogłam się oderwać od książki.

„Mucha” to kryminał z rodzaju tych nieprawdopodobnych. Zbiegi okoliczności i absurdalne sytuacje, w które bohater wplątuje się nie ze swojej winy, następują jedna po drugiej, pojawiają się uwodzicielskie kobiety, menele, oprychy spod ciemnej gwiazdy i inne ciekawe postacie z półświatka. Co prawda nie znam żadnych „chłopaków z ferajny” osobiście, ale wydaje mi się, że warszawski półświatek sportretowany został bardzo realistycznie! Dodatkowo główny bohater jest ciekawy (choć denerwujący), a prowadzona w pierwszej osobie narracja pozwala czytelnikowi wniknąć w psychikę bohatera i zrozumieć, dlaczego pierwsze zdanie wypowiedziane przez niego w tej książce to: „Postanowiłem zabić człowieka”. Apoloniusz, dla przyjaciół Poldek, nie jest bowiem jakimś macho, ale całkiem zwyczajnym człowiekiem, który postanowiony wobec nieoczekiwanych wypadków najpierw zupełnie sobie nie umie poradzić, a potem musi się upić. Dopiero na końcu zaczyna myśleć. Niezbyt może składnie, ale za to pomysłowo.

W książce początkowo nieco mi przeszkadzał mi język, który miejscami był jak dla mnie zbyt prosty, przaśny i pełen znienawidzonych przeze mnie potocznych wyrażeń i zwrotów. Rozumiem, że nasycenie powieści potocznymi słownictwem, również tym niegramatycznym, było stylistycznym zabiegiem mającym ożywić język powieści. Możliwe, że się po prostu czepiam, ale mnie akurat czasem te wszystkie „nara” i „zara” mnie denerwowały. Na szczęście nie było ich zbyt wiele. Poza tym pióro pan Skowroński ma lekkie, więc „Muchę” czyta się szybko i z uśmiechem na twarzy. Dowcipne dialogi, trafne spostrzeżenia porozsiewane tu i ówdzie sprawiają, że czytelnik nie tylko się uśmiecha, czy wręcz chichocze, czytając tę książkę, ale też czasem musi się głębiej zastanowić... Powieść Skowrońskiego jest pełna absurdalnego humoru, który sprawia, że książkę się po prostu czyta z przyjemnością.

Bardzo się cieszę, że miałam okazję przeczytać ”Muchę”. Jak to dobrze, że okazuje się, że polscy autorzy też potrafią napisać wciągający kryminał, który warto polecać znajomym. Będę na pewno polować na kolejne książki Jacka Skowrońskiego, a już teraz zastanawiam się, skąd zdobyć jego pierwszą książkę, „Był sobie złodziej”....

piątek, 21 stycznia 2011

Pocieszacz książkochłona...

Co robicie, kiedy macie doła, życie nas gnębi i potrzebujecie dawki pozytywnych emocji? Ja kupuję książki... Poniższy stos (niemalże tematyczny) powstał podczas weekendowej wyprawy w do kilku charity shopów, w okolice Marylebone High Street, gdzie znajduje się przewspaniała księgarnia Daunt Books. Dodatkowo zasiliła go przesyłka z kraju rodzinnego i szał zakupowy w internetowej księgarni Book Depository. I wizyta w bibliotece. Zainspirowały go moje ostatnie lektury i parę znajomych blogów...
Od dołu na stosie leżą:
Mahbod Seraji - „Rooftops of Tehran” - opowieść o dojrzewaniu i miłości w Iranie w latach siedemdziesiątych. Piękna okładka i ciekawa historia. Interesujący debiut literacki.
Tahir Shah - „Caliph's House” - znowu winna jest Padma, gdybym nie przeczytała o tej książce na jej blogu, nie zwróciłabym na nią uwagi... A tak? Dziękuję bardzo! Podobał mi się „Rok w Prowansji”, liczę na podobną lekturę, tylko o remontowaniu starego domu w Casablance.
Faiza Guene - „Kiffe Kiffe Tomorrow” - Debiutancka powieść francuskiej autorki, córki algierskich emigrantów, opublikowana, kiedy autorka miała dziewiętnaście lat. Dostałam do recenzji najnowszą książkę tej autorki, „Bar Balto”. Postanowiłam przeczytać też jej inne tytuły.
Andrew Taylor - „A Stain on the Silence” - co ma zrobić bezdzietny czterdziestoletni mężczyzna, kiedy odkrywa, że ma córkę, o której nic nie wiedział, a do tego spodziewa się ona dziecka i jest poszukiwana za morderstwo? Thriller psychologiczna autora „Zaułku diabła”.
Hanah Al-Shaykh - „Women of Sand and Myrrh” - powieść współczesnej libańskiej autorki kupiona wraz z poniższą, a opowiadająca historię czterech mieszkanek bezimiennego miasta na Bliskim Wschodzie poszukujących wolności w świecie, w którym kobiety mają niewiele praw.
Hanah Al-Shaykh - „Only in London” - po przeczytaniu niezbyt pochlebnej recenzji Maga-mary postanowiłam sama sprawdzić, czy spodoba mi się powieść o Londynie i emigrantach z różnych zakątków świata arabskiego.
Ahdaf Soueif - „The Map of Love” - w końcu zdecydowałam się na tę książkę, głównie ze względu na to, że akcja tej wielowątkowej sagi toczy się w Egipcie... Poza tym książka była nominowana do nagrody Bookera.
Kamila Shamsie - „Salt and Saffron” („Sól i szafran”) - mam już dwie książki tej autorki.. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pojawiła się trzecia, prawda? Opowieść o rodzinie Dard-e-Dil i klątwie nie-całkiem bliźniąt, rozgrywająca się na tle historii Pakistanu, korzeniami sięgająca aż do czasów kolonialnych...
I wreszcie dwie książki pożyczone:
Na samej górze stosu leży Małgorzata Gutowska-Adamczyk - „Mariola, moje krople...” - książka przesłana z ojczystego kraju przez Ukochaną Mamę, która podobno zarykiwała się śmiechem, czytając opowieść o prowincjonalnym teatrze w PRL-u...
Dodatkowo z boku stoi, prezentując zgrzebną okładkę Geraldine Brooks - „Nine Parts of Desire. The Hidden World of Islamic Women ” - pozycja biblioteczna, o której przypomniałam sobie po przeczytaniu wzmianki na blogu Chihiro. Książka to zbiór reportaży portretujących życie współczesnych muzułmanek. Zaczęłam czytać i jest to fascynująca lektura.
Przede mną weekend pełen czytania... Pozdrawiam z zimnego Londynu, spod ciepłego kocyka...
Ps. Mój stos wcale nie był planowany na piątek, po prostu dziś przyszła paczka i chciałam się od razu pochwalić. Zdjęcie stosu jest autorstwa Ulubionego Anglika, który spędził na jego tworzeniu nieprzyzwoicie dużo czasu...

czwartek, 20 stycznia 2011

"The Consequences of Love" ("Miłość i jej następstwa") - Sulaiman Addonia

Co sprawia, że mężczyzna zakochuje się w kobiecie? Czy jest to spojrzenie, jakie mu posyła ukochana? Czy mężczyzna może zakochać się w dziewczynie podziwiając jej sylwetkę, powabne kształty, sposób w jaki jej włosy powiewają na wietrze? Czy mogą to sprawić wielogodzinne rozmowy toczone z ukochaną osobą? Być może wszystko na raz? Co ma jednak zrobić mężczyzna, jeśli jego ukochana na co dzień musi okrywać się szczelnie bezkształtną suknią i chować twarz za welonem, całkowicie skrywając się przed oczyma mężczyzn? A jeśli jedyną formą komunikacji między nimi są skrawki papieru upuszczane u jego stóp, na których ona wyznaje mu miłość? W jaki sposób uczucie może rozkwitnąć w tak niesprzyjających warunkach?

„The Consequences of Love” („Miłość i jej następstwa”) Sulaimana Addonii to książka niezwykła – pięknym językiem autor opowiada w niej historię miłosną, która nie powinna się w ogóle zdarzyć.
Naser, młody emigrant z targanej wewnętrznymi konfliktami Erytrei, jako dziesięcioletni chłopak zostaje wraz z młodszym bratem wysłany przez matkę do wuja mieszkającego w Arabii Saudyjskiej, w Dżuddzie. Nadchodzi lato 1989 roku i znajomi dwudziestoletniego Nasera jak zwykle wyjeżdżają z miasta, pozostawiając go borykającego się z nudą, samotnością i upałem. Chłopak spędza dnie pod cienistym drzewem na ulicy, obserwując życie toczące się przed nim jak czarno-biały film, w którym przewijają się postacie kobiet w czarnych abajach i mężczyzn w białych thobach. Wychowany w towarzystwie kobiet, w kraju bardziej liberalnym, Naser tęskni za matką, marzy o dotyku kobiety i o miłości. Pewnego dnia nieznajoma upuszcza u jego stóp kartkę papieru. Różowe buty dziewczyny, po których może ją wśród kobiet Dżubby rozpoznać, stają się jedyną kolorową plamą rozjaśniającą szarą rzeczywistość wokół niego. Naser początkowo może jedynie czytać karteczki upuszczane przez nią na ulicy, nie może na nie odpowiadać, nie wie nawet jak ona wygląda. W kraju, gdzie wszelkie kontakty między kobietami i mężczyznami, nawet tak niewinne jak liściki, są surowo zabronione, a miłość pozamałżeńska jest widziana przez religijną policję jako przestępstwo, które karane jest niezwykle surowo – chłostą lub nawet ukamienowaniem, Naser i Fiore podejmują ogromne ryzyko. Zdobywają się na odwagę, by marzyć i kochać. Jednak wkrótce zakochani będą musieli stawić czoła konsekwencjom, jakie za sobą niesie zakazana miłość.

Sulaiman Addonia podobnie jak bohater powieści pochodzi z Erytrei, a po pobycie w obozie dla uchodźców w Sudanie, wyemigrował do Arabii Saudyjskiej, do Dżuddy, gdzie uczył się i studiował. Od 1990 roku mieszka w Londynie. Podobno języka angielskiego nauczył się dopiero jako nastolatek, więc można mu tylko pozazdrościć, bo jego proza napisana jest prostym, ale jakże pięknym, sugestywnym językiem. Opowieść Nasera jest niesamowicie wciągająca, jego narracja porusza czytelnika nie tylko wtedy, kiedy pisze on o tęsknocie za matką, lub o poszukiwaniu własnego miejsca na ziemi, ale także kiedy opisuje Dżuddę. Czytając książkę miałam wrażenie, że wraz z narratorem siedzę w prażących promieniach słońca, popijając Pepsi pod drzewem palmowym, czekając aż upał zelżeje.

Sulaiman Addonia spędził swoją młodość w Dżuddzie i z jego książki, która jest w jakimś stopniu oparta na jego własnych doświadczeniach jako cudzoziemca mieszkającego w obcym i niegościnnym państwie, wyłania się niepochlebny portret kraju jaki pozostawił za sobą. Arabia Saudyjska lat osiemdziesiątych sportretowana przez Addonię to państwo pełne zakłamania i hipokryzji. Kraj jest całkowicie rządzony według prawa religijnego (szariatu), nad przestrzeganiem prawa czuwają członkowie policji religijnej (mutawwa). Społeczne normy i przepisy religijne krępują nie tylko kobiety, których życie jest ograniczone do czterech ścian ich domu, często dodatkowo podzielonego na część męską i kobiecą. Cudzoziemcy w Arabii Saudyjskiej również maja niewiele praw. Każdy z nich musi mieć swojego „opiekuna” (kafeel), Saudyjczyka sponsorującego jego pobyt w kraju w zamian za roczną opłatę, od którego jest całkowicie zależny. W kraju surowych przepisów religijnych młodzi mężczyźni marzą o ucieczce, chociażby chwilowej, pijąc perfumy (zamiast zakazanego alkoholu), wąchając klej i szukając różnych dróg zaspakajania swoich potrzeb seksualnych. Wszechobecna policja religijna poszukuje par spotykających się nielegalnie na ulicach Dżuddy, jednak wykorzystywanie małoletnich chłopców, choć również zakazane, jest szeroko praktykowane.

Ciężko jest mnie, jako czytelniczce z Zachodu, przyzwyczajonej do życia w liberalnym społeczeństwie, wyobrazić sobie egzystencję kobiety w kraju całkowicie podporządkowanym surowym prawom szariatu. Miłość, uczucie, które często traktujemy lekko i bez większego zastanowienia, tu nabiera pełniejszego znaczenia. Miłość staje się siłą sprawczą. Jest jednocześnie niewinna i pełna namiętności, jest bezcenna, bo tak rzadko doświadczana. „The Consequences of Love” to głos w obronie wolności, w obronie prawa do wyboru własnego losu, własnej ścieżki w życiu i prawa do wyboru, kogo chcemy kochać.
Chociaż to Naser jest narratorem powieści, to książka jest również pochwałą kobiet. W kraju tak pełnym sztywnych reguł i zakazów, to właśnie kobieta podejmuje walkę o swoje szczęście. Fiore jest silną, dumną i odważną młodą dziewczyną, która decyduje się podjąć pierwszy krok i podążać za marzeniami. To dzięki niej historia ta staje się możliwa i wiarygodna.

„The Consequences of Love” to powieść, która skłania do myślenia. Myliłby się ten, kto spodziewałby się romansu w egzotycznej scenerii. Ta książka to znacznie więcej - to wspaniały debiut, który porusza, zapada w pamięć, zmusza do myślenia, nie daje o sobie zapomnieć. Jak do tej pory była to jedna z najlepszych książek tego roku. Polecam wszystkim bez wyjątku.

Ps. W najnowszym numerze Archipelagu znajdziecie wywiad z Sulaimanem Addonią.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

"Girls of Riyadh" ("Dziewczyny z Rijadu") - Rajaa Alsanea

Co wiem o życiu współczesnych kobiet w Arabii Saudyjskiej? Zawstydzająco niewiele. Kobiety mają mniej praw niż mężczyźni. Każda z nich znajduje się pod prawną opieką mężczyzny – zwykle ojca albo męża. Zwyczajowo kobiety noszą stroje zakrywające je od stóp do głów, peleryny zwane abajami, do tego nakrycia głowy... Co jednak się dzieje w domach mieszkanek Rijadu, kiedy młode dziewczyny zrzucają wierzchnie nakrycia? Girls of Riyadh opowiada historię czterech przyjaciółek z zamożnych saudyjskich rodzin, które podobnie jak ich rówieśniczki z Zachodu, wiodą zwyczajne życie, marzą o miłości i szczęściu.

Girls of Riyadh (Dziewczyny z Rijadu) to opublikowana niedawno w Polsce debiutancka powieść Rajai Alsanei (polska pisownia jej nazwiska to Radża as-Sani). Kiedy powieść ukazała się w 2005 roku w Libanie, wzbudziła spore kontrowersje, została zakazana w Arabii Saudyjskiej, rodzimym kraju autorki, bowiem zarzucano jej kalanie dobrego imienia Saudyjskich dziewcząt i niewłaściwą interpretację Koranu. Książka była więc przemycana z sąsiednich krajów, a jej nielegalne kopie sprzedawane były za wysokie sumy pieniędzy. W 2007 roku powieść ukazała się w języku angielskim i została okrzyknięta arabskim Seksem w Wielkim Mieście. Muszę przyznać, że mnie to porównanie wydało się niesłuszne, bo ta książka spodobała mi się bardziej niż Seks w Wielkim Mieście, którego nie mogłam strawić (ani w formie serialu, ani w formie książkowej)!
Bohaterkami Girls of Riyadh są cztery młode dziewczyny, mieszkanki stolicy Arabii Saudyjskiej: Gamrah, Lamees, Sadeem i Michelle. Dziewczyny studiują, bawią się, zakochują, przeżywają miłosne rozczarowania i rozterki. Niełatwo jest jednak znaleźć miłość w kraju, gdzie kobietom nie wolno spotykać się z obcymi mężczyznami, Walentynki są zakazane, sypianie z narzeczonym przed ślubem może doprowadzić do zerwania zaręczyn, a rozwiedzione kobiety nie mają wiele praw. Każda dziewczyna marzy o miłości, ale w tak konserwatywnym społeczeństwie małżeństwa są zwykle aranżowane. Niełatwo jest więc spotkać mężczyznę, który nie tylko spodoba się dziewczynie, ale i jej rodzinie... Te właśnie ciekawe spostrzeżenia i fragmenty dotyczące życia kobiet w Riyadzie, stanowią największą zaletę tej powieści.
Ciekawa jest też sama struktura książki – składa się ona z e-maili wysyłanych każdego tygodnia przez tajemniczą narratorkę do członków internetowej listy dyskusyjnej. Anonimowa autorka tych e-maili pisze o swoich czterech przyjaciółkach, a każda historia jest poprzedzona krótką notką skierowaną do czytelników, ubarwioną cytatami z Koranu, fragmentami poezji, czy odpowiedziami na pytania przesłane jej przez czytelników. Nie znalazłam jednak w książce „brawurowego stylu”, o którym mówiły różne recenzje, język jakim napisanym została ta powieść jest prosty, a sama historia, przedstawiona w  niespomlikowany sposób, nie jest specjalnie poruszająca...
Przeczytałam więc Girls of Riyadh z zaciekawieniem, ale też bez wypieków na twarzy. Możliwe, że „arabskie czytadło” to nieco pobłażliwe określenie tej książki, ale dla mnie – najbardziej trafne. Książka wydała mi się podobna do powieści dla kobiet zwanych z angielska chic lit, powieści o miłosnych perypetiach singielek, które kiedyś czytywałam, ale które ostatnimi czasy omijam szerokim łukiem, bo mnie strasznie nudzą. To co Girls of Riyadh odróżnia od innych podobnych książek, to egzotyczna lokalizacja, tytułowy Riyadh, stolica Arabii Saudyjskiej, i bohaterki, które żyją w konserwatywnym, muzułmańskim kraju. Ta książka pozwoliła mi więc zajrzeć za zasłonę skrywającą przed cudzoziemcami ten jakże odmienny świat. Możliwe, że historie głównych bohaterek nie są typowe dla przedstawicielek wszystkich krajów arabskich, bo nie wszystkie państwa są tak konserwatywne, a ponadto ich rodziny są zamożne, a więc mają one niejako lepszą „pozycję startową” niż inne kobiety w Arabii Saudyjskiej. Ale mimo wszystko myślę, że każdy głos opisujący życie w kraju tak egzotycznym (przynajmniej dla mnie!) jak Arabia Saudyjska jest ważny, zwłaszcza taki, który pokazuje, że miłość, niezależnie od miejsca na świecie, jest ważna dla nas wszystkich. Myślę, że taki był też zamysł autorki, która w swojej przemowie do angielskiego wydania powieści pisze:
„Mam nadzieję, że gdy skończycie lekturę tej książki, będziecie mogli powiedzieć: Tak, to bardzo konserwatywne muzułmańskie społeczeństwo. Kobiety muszą żyć pod kontrolą mężczyzn, ale są pełne nadziei, marzeń, planów i determinacji; zakochują się i cierpią z miłości tak samo jak kobiety gdziekolwiek indziej na świecie.
Liczę, że dostrzeżecie również, że coraz więcej z tych kobiet powoli zaczyna iść swoją drogą – nie zachodnią, ale taką, która pozwala im zachować to, co wartościowe z religii i kultury, jednocześnie wprowadzając w niej pewne zmiany”. (Cytat w polskim tłumaczeniu skopiowałam ze strony polskiego wydawcy książki, wydawnictwa Smak Słowa.)
Przeczytajcie powieść Rajai Alsanei i sprawdźcie sami, czy autorce ten zamiar się udał.

Powrót księdza Rafała!

b
Ksiądz Rafał, tytułowy bohater powieści Macieja Grabskiego, powraca! Już w lutym wydawnictwo Znak wydaje kontynuację powieści "Ksiądz Rafał", zatytułowaną "Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy". Doczekać się nie mogę, bo pierwsza część podobała mi się bardzo i chętnie przeczytam więcej o sympatycznym proboszczu małej miejscowości Gródek i jego perypetiach. Moje przemyślenia po lekturze "Księdza Rafała" można przeczytać tutaj, a więcej o nowej książce na stronie wydawnictwa Znak. I tylko okładka mi się niezbyt podoba...

piątek, 14 stycznia 2011

Mockingjay (Kosogłos) - Suzanne Collins

Na początku uprzedzam – nie jest to recenzja. Jest to raczej entuzjastyczny i pełen wzruszenia bełkot.

Skończyłam Mockingjay (Kosogłos), ostatni tom trylogii Igrzyska Śmierci Suzanne Collins, i pierwsze skojarzenie, jaki mi się nasunęło po przeczytaniu książki to to, że była to bardzo emocjonalna lektura... Nie często mi się to zdarza, ale kiedy już przewracałam ostatnie strony książki, żegnając się z Katniss, bohaterką, którą zdążyłam polubić i której losy przejęły mnie dogłębnie, kiedy już wiadome się stało jak się ta książka skończy, zaczęłam niepokojąco pociągać nosem. No dobrze, przyznam się, oczy mi się pocą kiedy oglądam Małą syrenkę Disney'a. I Love Actually. (No to wyznanie Ulubiony Anglik przewraca tylko oczami, mówiąc, że nie rozumie, jak mi się może taki kicz podobać, ale co on tam wie.) Kiedyś przeżywałam czytane książki w stopniu zastraszająco głębokim, nie kochałam się w aktorach czy piosenkarzach, ale w bohaterach literackich. Czytane powieści pamiętałam latami, zazwyczaj jedno skojarzenie z lekturą wywoływało burzę uczuć, przywoływało mnóstwo wspomnień. Ale to było kiedyś. Więc nie spodziewałam się, że Igrzyska śmierci tak mnie wciągną, że się tak bez reszty zatracę w świecie wykreowanym przez Suzanne Collins, że postacie mi się staną tak bliskie i ich historie tak ważne, że po zakończeniu książki będę musiała przecierać oczy chusteczką. Wielokrotnie.

No tak, nie spodziewałam się, że jestem taką podatną na emocjonalne pułapki czytelniczką.

Jest w tej książce wszystko, czego oczekuję od dobrej powieści. Mockingjay zaczyna się niemal w tym samym momencie, w którym urwała się w tomie drugim. Katniss Everdeen przebywa w osławionym dystrykcie trzynastym, skąd rebelianci planują ostateczny atak na Kapitol i przejęcie władzy z rąk prezydenta. Katniss zostaje Kosogłosem, ucieleśnieniem marzeń o wolności, ale nie jest z tej roli zadowolona – znów wymaga się od niej podporządkowania, biernego uczestnictwa w wydarzeniach, których nie rozumie. Nie ma obok niej Peety, który by mógł jej pomóc rozwiązać dylematy, jakie przeżywa. Jednak dziewczyna dojrzewa i zaczyna próbować podejmować decyzje samodzielnie.

Wydaje mi się, że jedną z cech dobrej książki, jest to, jak bardzo czujemy się zżyci z głównymi bohaterami czytanych historii, jak bardzo nas przejmują ich losy. Tutaj Igrzyska śmierci zdają egzamin celująco. Główna bohaterka zmagająca się z piętrzącymi trudnościami i zwycięsko wychodząca z opresji, wbrew wszystkiemu pokonująca wszelkie przeciwności – Katniss tak przedstawiona byłaby jednowymiarową i nudną postacią. Na szczęście Katniss jest bardzo ludzką bohaterką, wcale nie kryształowo czystą, lecz pełną wad i ludzkich słabości.

W ostatnim tomie trylogii wątki i tematy rozpoczęte w poprzednich częściach zostają ostatecznie rozwiązane, choć tempo jest początkowo wolniejsze od poprzednich tomów. Ale nie bójcie się, jeśli czekacie na błyskawicznie toczącą się akcję, zawirowania, niespodzianki i zaskakujące fragmenty – nie brak ich i tutaj, chociaż pojawiają się późno. Znów poruszane są problemy władzy i walki o wolność, a dodatkowo  rozważania o ludzkiej naturze, o tym, że ludzie są do siebie niestety podobni, niezależnie od tego, po której stronie konfliktów stają...

Dodatkowo dowiadujemy się, skąd wzięła się nazwa państwa Panem. "Panem et circenses", "chleba i igrzysk" – bardzo adekwatne zawołanie, które w starożytnym Rzymie było dewizą plebsu domagającego się od władców spełnienia tych właśnie dwóch ważnych w życiu ludzi postulatów – jedzenia i rozrywki. Można je też traktować jako metaforyczną wizję świata Katniss, gdzie mieszkańcy Kapitolu są zainteresowani tylko zaspokajaniem tych najbardziej prymitywnych z ludzkich potrzeb. Zresztą nie brak w trylogii wątków sięgających do czasów starożytnych – nie tylko sama nazwa państwa i jego stolicy, ale również nawiązania do walk gladiatorów obserwowanych przez widzów na arenie, dekadencki styl życia mieszkańców Kapitolu, a nawet Róg Obfitości...

Trylogia Igrzyska śmierci nie stroni od tematów ciężkich, nie brak w niej momentów bolesnych, bohaterowie muszą borykać się z sytuacjami i decyzjami ich przerastającymi, miewają chwile zwątpienia i dlatego są po prostu wiarygodni. Jednym słowem – to porywająca lektura. Niewiarygodnie emocjonalna miejscami powieść, która czytelnika wciąga, wsysa i nie puszcza, aż do ostatnich stron.

Jeśli nie czytaliście Igrzysk śmierci Suzanne Collins – zróbcie to koniecznie. Służę własnymi książkami. Zasługują na to, żeby je przeczytać.

Howgh.

czwartek, 13 stycznia 2011

"Z najwyższej półki"

Już w najbliższą niedzielę, 16 stycznia, w Trójce pojawi się nowa audycja Michała Nogasia zatytułowana Z najwyższej półki, która będzie całkowicie poświęcona książkom. Godziny program nadawany raz w miesiącu po godzinie 19 będzie koncentrował się na rozmowach z autorami i krytykami literackimi, będzie też przeglądem nowości i zapowiedzi wydawniczych. Już teraz zacieram ręce i czekam na pierwszy odcinek.

Więcej informacji na stronie radiowej Trójki, gdzie można przeczytać też krótki wywiad z autorem programu, Michałem Nogasiem.

Co myślicie na ten temat?

wtorek, 11 stycznia 2011

Nowe wyzwania literackie!

Namnożyło się ostatnio tych wyzwań literackich...! Jest w czym wybierać, dla każdego coś dobrego... Wszyscy o nich piszą, napiszę i ja!

Najpierw bardzo ciekawe wyzwanie, w którym celem jest przeczytanie w ciągu roku sześciu książek z zakresu reportażu i literatury faktu. Wyznanie jest bez limitu czasowego, ale w grudniu należy dokonać podsumowania. Szczegóły na blogu Reporterskim okiem, który założyła Mooly z blogu Kartek szelest.

Papierowy zwierzyniec -wyzwanie rozpoczęte przez Bujaczka z blogu Zapatrzona w książki. Nie ma w nim ograniczeń czasowych, ale w ciągu roku należy przeczytać pięć książek o zwierzętach, albo ze zwierzętami w tytule.

Wyzwanie Bracie, siostro, rodzino, którego założycielką jest karto_flana z blogu O moim czytaniu. Jak sama nazwa wskazuje, czytać należy książki o więziach siostrzanych, braterskich i rodzinnych, po jednej z każdego przedziału, a mamy na to rok.

Na blogach anglojęzycznych pojawiła się wiadomość o rozpoczęciu Haruki Murakami Reading Challenge - rocznego wyzwania polegającego na przeczytaniu dowolnej ilości książek tego pisarza. Mamy też polską wersję tego wyzwania - szczegóły na blogu.

A na koniec - Literatura japońska. Roczne wyzwanie, w którym celem jest przeczytanie minimum trzech książek, po jednej z każdego przedziału czasowego (literatura feudalna, literatura współczesna do 1980 roku, literatura współczesna po 1980 roku). Wyzwanie to rzuciła Litera z Litera-tour.

Ufff! Ależ lista! A do tego dochodzą wszystkie wcześniejsze wyznania literackie, o jakich pisałam... Jest w czym wybierać. Dajcie znać, czy któreś wyzwania was zainteresowały!

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Catching Fire (W pierścieniu ognia) - Suzanne Collins


Catching Fire (polskie tłumaczenie W pierścieniu ognia) to drugi tom bestsellerowej trylogii Hunger Games (Igrzyska śmierci) Suzanne Collins. O pierwszym tomie, zatytułowanym po prostu Hunger Games pisałam tutaj. Od razu napiszę, że mogły mi się w mojej notce wyrwać jakieś spoilery, więc z góry przepraszam...

Katniss Everdeen i Peeta Melark po zakończeniu Igrzysk Śmierci, które przyniosły im i ich rodzinom pieniądze i pozorny spokój, przygotowują się do odbycia zwycięskiego objazdu wszystkich dystryktów w Tournée Zwycięzców – paradzie, w której po raz kolejny będą musieli udawać zakochanych w sobie młodych ludzi przed tłumami obserwatorów, wygłaszać przemowy i próbować zadowolić władców Panem. Kapitol nie jest zachwycony aktem nieposłuszeństwa Katniss, której udało się uratować siebie i Peetę i przechytrzyć mistrzów igrzysk – czyn, który prezydent Snow widzi jako gest sprzeciwu wobec Kapitolu, i za który być może przyjdzie jej drogo zapłacić. W niektórych dystryktach dochodzi bowiem do fali zamieszek, do których przyczynił się ich zuchwały gest. W tle trwają przygotowania do rocznicowych, siedemdziesiątych piątych Głodowych Igrzysk. Nikt się jednak nie spodziewa, że Katniss i Peeta znów będą musieli wrócić na arenę.

Niektóre wątki powieści są nieco słabsze, jak chociażby same igrzyska, czy „miłosne” perypetie Peety i Katniss, które właściwie powtarzają schemat z pierwszej części, ale brakuje im świeżości. Trójkąt Katniss – Peeta – Gale nie jest zbyt interesujący, ani zbyt prawdopodobny. Ale chociaż drugi tom Igrzysk Śmierci nie ma już szokującej siły rażenia, brak w nim zaskoczenia i wstrząsu jakimi są Igrzyska Głodowe opisywane po raz pierwszy, to jednak dostarcza również wielu emocji. Prawda, książka zaczyna się spokojnie, niemal leniwie, ale już po powrocie Katniss z Tournée, akcja, która na początku niespiesznie posuwa się do przodu, przyspiesza i po chwili gna na złamanie karku. Napięcie pojawia się stopniowo, budowane poprzez pokazanie jak iluzoryczny jest spokój Katniss, jak ułudne jest jej poczucie bezpieczeństwa. Najmniejsze nawet dowody sprzeciwu wobec Kapitolu pociągają za sobą reperkusje, bohaterka zdaje sobie sprawę z tego, że chociaż zwycięzcy Igrzysk są omijani w losowaniach w kolejnych latach, nie uda im się o nich zapomnieć, ani uniknąć corocznego uczestnictwa w nich jako mentorzy. Od Igrzysk nie ma ucieczki i to jest największa tragedia, najsurowsza kara, jakiej Kapitol poddaje podległych mu ludzi.

Obok bohaterów znanych z poprzedniej części pojawiają się nowe postacie, przede wszystkim złowrogi prezydent Snow, a wraz z nimi nowe wątki. Poznajemy zwycięzców z innych dystryktów, dowiadujemy się trochę więcej o życiu w innych częściach Panem,  w tym o tajemniczym, trzynastym dystrykcie, o problemach mieszkańców, o niepokojach i buntowniczych nastrojach, czekających na iskrę, która wznieci pożar. Wiele miejsca w powieści poświęcone jest Katniss i jej dojrzewaniu – dziewczyna zaczyna sobie zdawać sprawę z kilku trudnych prawd o jej życiu, emocjach jakie przeżywa, próbuje roztrząsać pobudki swoich działań, próbuje podejmować własne decyzje.

W książce powtarzają się wątki z Igrzysk śmierci – państwo totalitarne, które kontroluje swoich poddanych, podziały społeczne na bogate, uprzywilejowane mniejszości i uciśnione masy, podziały, które chyba najlepiej i najdobitniej opisane są w scenie uczty na Kapitolu. Powieść pokazuje w jaki sposób posłuszeństwo jest wymuszane strachem, bo sprzeciw wobec reżimu będzie surowo ukarany, niezależnie od tego, do której warstwy należy buntownik. Tytułowe igrzyska to nie tylko okrutne reality show, w którym zwycięzca staje się ulubieńcem tłumów, to również przerażający pokaz siły garstki wybrańców kontrolujących zastraszone masy. Powieść porusza też nowe tematy – bunt, który jest tak istotny dla tej części trylogii (bunt społeczeństwa, wobec ucisku totalitarnego, sprzeciw przeciwko ingerencji w życie jednostki), kontrola własnego życia, wszechobecna kontrola rządu, która prowadzi do utraty wolności jednostki... Są to wątki, które można odnieść również do sytuacji i zjawisk, które niestety napotkać można i w naszych czasach.

W pierścieniu ognia to nie tylko książka o okrutnych zawodach, oglądanych przez bezmyślne tłumy – to opowieść o buncie i tej jednej iskrze, która wystarczy, by rozniecić płomień.

Oczywiście zakończenie książki to irytujący, ale i zrozumiały cliffhanger, dramatyczna końcówka, której rozwiązanie nastąpi w ostatnim tomie trylogii Hunger Games. Polecam wszystkim W pierścieniu ognia a sama wracam do czytania tomu trzeciego, Mockingjay (Kosogłos ).

piątek, 7 stycznia 2011

Rok w Poziomce - Katarzyna Michalak

No i udało się Katarzynie Michalak mnie omotać, chyba przy pomocy tych jej kości z komputera. Zacznę od tego, że książkę pożyczyłam od mamy, która dostała ją w prezencie. Inaczej bym jej chyba nie kupiła... Już kiedyś czytałam półtorej książki pani Michalak - półtorej, bo po przeczytaniu Poczekajki, która podobała mi się średnio, a której największym plusem były te kawałki, które były o zwierzętach, sięgnęłam po Zachcianek i już nie mogłam. Wydała mi się ta książka tylko powieleniem tego samego schematu, nie przebrnęłam przez nią, rzuciłam w kąt i zapomniałam o autorce. Ale skoro Rok w Poziomce sam się pojawił obok mnie, to książkę postanowiłam przeczytać. Właśnie skończyłam. I wciąż się zastanawiam nad tym, czy mi się podobała, czy to była „literatura dla kucharek” (hi, hi, ci co czytali, wiedzą o co chodzi), czy może porządne czytadło. Jaka szkoda, że nie przeczytałam jej dziesięć lat temu, bo wtedy byłabym chyba książką zachwycona...

Rok w Poziomce to bowiem książka o marzeniach, Miłości (przez wielkie M) i poszukiwaniu szczęścia. Ewa, trzydziestolatka po przejściach, marzy o swoim własnym miejscu na ziemi, małym, koniecznie białym, Domku i rodzinie... Żeby spełnić pierwsze ze swoich marzeń, Ewa zaczyna pracować w wydawnictwie przyjaciela (przystojnego, dodajmy, przyjaciela), który zleca jej znalezienie i wydanie bestsellera. Zaczynają się poszukiwania i tak Ewa poznaje Karolinę, autorkę przyszłego bestselleru...

Najpierw urzekły mnie fragmenty o poszukiwaniu Domu, własnego miejsca na ziemi (temat bliski mojego sercu), pasja z jaką główna bohaterka gotowa była do poświęceń, żeby swoją Poziomkę znaleźć, zdobyć i zatrzymać. Pełne ciepła opisy okolicy, lasu, zwierząt, ptaków, spisywane z pasją spostrzeżenia o życiu w otoczeniu przyrody, czyli fragmenty pamiętnika Ewy. Urzekły mnie, bo wydawało mi się, że były to przemyślenia samej autorki, która zachwyca się swoim własnym miejscem na ziemi. (Sprawdziłam na stronie – racja, miała być to w zamierzeniu powieść autobiograficzna, ale jakoś się znarowiła). Są też w tej książce śmieszne dialogi, zabawne scenki, bo autorka ma lekkie pióro i czyta się ją szybko i z zaciekawieniem. W dodatku książka trafiła po prostu świetnie w mój obecny nastrój, potrzebę przeczytania czegoś na wskroś optymistycznego i banalnie lekkiego. Rok w Poziomce był doskonałym czytadłem, które mnie rozbawiło i zaciekawiło, miejscami zmusiło do zastanowienia...

I tu pojawiają się schody.

Bo były też, niestety, w książce takie fragmenty, które można nazwać chyba tylko harlequinowatymi – kiczowate łzawe wtręty, które mi popsuły całość, bo pojawiały się w momentach, w których książka zaczynała mi się na prawdę podobać. Jak bohater o nieposzlakowanej opinii, to i trzeba było ją jeszcze bardziej podkreślić, wręcz wcisnąć na chama pod nos, bo inaczej czytelnik jeszcze nie zauważy. No nie., nie jestem ślepa, sama wyciągnę wnioski..! Do tego melodramatyczne wydarzenia, przy których kręciłam głową i miałam ochotę potrząsnąć bohaterami ( i autorką). Ponadto dążenie do tego, żeby każdy tylko wspomniany wątek znalazł swój happy end było dla niezrozumiałe, i znów zgrzytało mi w zębach lukrem. Nie mam nic przeciwko happy endom, ale czy wszystkie muszą być podane tak nachalnie i w tak oczywisty sposób...? A co złego jest w odrobinie goryczy? Ponadto nadmierne niekiedy nagromadzenie nieszczęść przytrafiających się postaciom powodowało, że znów wionęło mi nudą. Dodatkowo pojawia się postać Autorki, Katarzyny Michalak, która niczym dobra wróżka doradza bohaterce, podstawia jej własną książkę do czytania, Być może nie jestem autorką ani krytykiem literackim, ale jestem czytelnikiem i nie lubię jak mi się coś na siłę wpycha coś pod nos...

Dlatego już od wczoraj dręczy mnie i męczy fakt, że pomimo tych ckliwych banałów książka była fajna. Właśnie, to chyba jest najwłaściwsze słowo, które ją opisuje – fajna. Bo chociaż zawiało mi tu „romansidłem”, to jednak coś mnie w tej historii wciągnęło i przypomniało mi się, że romanse też czasem wstydliwie podczytuję. No i dlatego myślę, że autorka mnie chyba omotała. Bo przecież książka miała mi się nie podobać!!!!!

Polecam Rok w Poziomce dziewczynom, które potrzebują książki - pocieszaczki, opowieści, która przypomni im, że marzenia czasem się spełniają i warto o nie walczyć, które szukają przyjemnej książki, która je oderwie od ponurej rzeczywistości. Przyznaję rację Kasi.eire, która polecała "Poczekajkę" Katarzyny Michalak dziewczynom w przedziale wiekowym 18-30...

Ps. A pani Kasi Michalak życzę coraz lepszych książek. I czekam na lato, kiedy to podobno ma się ukazać Panda-pies, czyli, jeśli się nie mylę, coś o zwierzętach. Czyli to, co wychodzi autorce najlepiej.

czwartek, 6 stycznia 2011

Stos książkochłona na dobry początek roku...

Dziś mamy ponury, deszczowy dzień. Dzień wprost stworzony do tego, by siedzieć w domu przy herbacie i resztkach ciasta marmurkowego i czytać książki lekkie łatwe i przyjemne. Co też czynię. I będę czynić. Zanim jednak zasiadłam wygodnie na sofie, wybrałam się do biblioteki, by tam wypożyczyć dwie książki, które za mną chodzą od jakiegoś czasu. A trzeba było siedzieć w domu... Bowiem w pobliżu wyżej wspomnianej biblioteki znajduje się księgarnia i charity shop.. .I ja tam też się znalazłam... Dzięki czemu mogę wam zaprezentować kolejny stos książkochłona, wzbogacony kilkoma książkami zdobytymi pomiędzy świętami a sylwestrem. Pominę trzy dodatkowe książki z biblioteki. Nie będę się do końca pogrążać.
Obok stosu po lewej stoją dwie książki – sprawczynie całego zamieszania, pożyczone z biblioteki.
Po przeczytaniu recenzji Chihiro nabrałam ochoty na wyrobienie sobie opinii na temat Girls od Riyadh (Dziewczyn z Rijadu). Autorka książki, Rajaa Alsanea (polska pisownia jej nazwiska to Radża as-Sania) pochodzi z Arabii Saudyjskiej i obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych. Jej książka, wydana w 2005 roku, została zakazana w jej rodzinnym kraju, ale wzbudziła sensację w świecie arabskim. Określenie „arabski Seks w Wielkim Mieście” nieco mnie przystopowało, bo nie lubię serialu, ale chciałabym przeczytać tę książkę mimo wszystko, choćby ze względu na egzotyczną lokalizację i tematy jakie porusza. (
The Consequences of Love (Miłość i jej następstwa) Sulaimana Addonii to kolejna książka, której akcja toczy się w Arabii Saudyjskiej, i która opowiada o miłości, tej zakazanej, zupełnie w inny sposób, niż ta poprzednia. Książka chodziła za mną już tak długo, że wreszcie stwierdziłam, że muszę ją przeczytać... Możliwe, że ją sobie kupię, jeśli mi się spodoba, a do tego kilka podobnych książek, które już czekają na wypłatę w koszyku w księgarni internetowej Book Depository. Coś mnie ciągnie do książek z tamtych stron...
Na stosie leżą moje własne książki. Możliwe, że niektóre są mniej ambitne, ale za to łatwiejsze do kupienia...
  • Goodnight Mister Tom, Michelle Magorian – klasyka angielskiej powieści dla dzieci, opowieść o chłopcu, który ewakuowany z Londynu w czasie drugiej wojny światowej zaprzyjaźnia się z gburowatym, zrzędliwym Tomem Oakley, swoim opiekunem.
  • Tresspass, Rose Tremain – nominowana w tym roku do nagrody Bookera opowieść o rywalizacji, zemście i starym domu w południowej Francji. Zaczęłam czytać jakiś czas temu, ale dopiero teraz wyszła w wygodnym, małym papierowym wydaniu.
  • Shades of Grey, Jasper Fforde – nowa powieść znanego i poczytnego autora, którego książki trudno jakoś zaklasyfikować. Akcja toczy się w dalekiej przyszłości, kiedy status społeczny jest zależny od twojej postrzegania kolorów. Czytałam kilka poprzednich jego książek i były strasznie zabawne, oczekuję więc dobrej zabawy.
  • The Clan of the Cave Bear (Klan niedźwiedzia jaskiniowego), Jean M. Auel – pierwsza część popularnej jakiś czas temu w Polsce sagi Dzieci Ziemi, opowieści o losach dziewczynki toczących się w Europie w okresie epoki lodowcowej. Zawsze chciałam tę książkę przeczytać, a właśnie ją wznowiono...
  • House Rules, Jodi Picoult – kolejna książka znanej autorki, poruszającej w swoich powieściach kontrowersyjne tematy. Dawno żadnej jej książki nie czytałam, a zwykle (chociaż nie zawsze) są to wciągające czytadła. W tej najnowszej, która w Polsce ukaże się na dniach pod tytułem W naszym domu, chłopiec z zespołem Aspergera zostaje oskarżony o morderstwo...
  • Finn Family Moomintroll (W dolinie Muminków), Tove Jansson – Muminków nikomu nie trzeba przedstawiać, a ja chciałam się przekonać, jak książki mojego dzieciństwa będą się czytać po angielsku.
  • Place of Secrets, Rachel Hore – książka poczytanej pisarki, która znana jest czytelnikom jako autorka niedawno wydanych Okruchów przeszłości. Bohaterka powieści, Jude, dręczona kiedyś sennymi koszmarami, stara się odkryć ich źródło w tajemnicach otaczających tragiczne losy osiemnastowiecznego astronoma.
  • Glass Room (Przestrzeń za szkłem), Simon Mawer – nominowana do nagrody Bookera 2009 książka, która za mną chodziła, aż wreszcie doszła. Historia „szklanego domu” w Czechosłowacji, posiadłości żydowskiego magnata samochodowego Viktora Landauera i jego mieszkańców. W Polsce ma też wyjść w tym miesiącu...
  • Bright Young Things, Anna Godbersen – książka-fanaberia. Powieść właściwie dla młodzieży, której akcja toczy się w latach dwudziestych w Nowym Jorku, gdzie troje przyjaciół marzy o sławie i miłości. Kupiona, bo ciągnie mnie wciąż do „roaring twenties”.
  • Hothouse Flower, Lucinda Riley – okładka powieści wygląda baaardzo podobnie do książek Kate Morton. Ktoś ostatnio zadał pytanie na blogu, czy przy zakupach kierujemy się wyborem okładki – jak widać, czasem tak... Ponadto historia posiadłości Wharton Park i młodego małżeństwa Crawfordów brzmiała bardzo ciekawie, zwłaszcza, że akcja powieści toczy się nie tylko w rozdartej wojną Europie, ale i w egzotycznej Tajlandii.
Tyle jeśli chodzi o moje książki. Natomiast poniższe zdjęcie demonstruje, ze nałogowe kupowanie książek odziedziczyłam wraz z genami. Oto stosik mojej Mamy, która wybrała się na zakupy w Świecie Książki. Podobno była też piąta książka, ale Mama była dzielna i ze sklepu wyszła. Już ostrzę sobie zęby na najnowszą książkę Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, Mariola, moje krople...
Pozdrawiam wszystkie książkochłony!

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Granatowa krew - Wiktor Hagen


Komisarz Robert Nemhauser, bohater debiutanckiej powieści Wiktora Hagena Granatowa krew, nie jest typowym typowym przedstawicielem policji. Ma długie rude włosy, skończył historię, a w dodatku dorabia sobie na lewo jako kucharz, bo uwielbia gotować. Ponadto nie pije, rzucił palenie, ma żonę, której nie zdradza i z którą nie zamierza się rozwodzić, oraz dwoje dzieci... Za to w przeciwieństwie do swoich kolegów jest dociekliwy, zadaje pytania, czasem kieruje się przeczuciem. Właściwie jest od swoich kolegów mądrzejszy, lepiej wykształcony, zna języki i obsługuje komputer. Nie stosuje też zasady, że jak tylko aresztanta się odpowiednio przyciśnie, to on musi się przyznać do winy. (Jest to zresztą jedyny mały zgrzyt w tej powieści, bo właściwie jakoś mi to nie pasuje, żeby reszta policjantów była tylko tłem dla „dobrego gliny”...)

Do sporej ilości monotonnych i błahych spraw, którymi zajmuje się Nemhauser dochodzi jedna dziwna sprawa, powierzona mu przez przełożonego, który „ma przeczucie”. Śmierć starszej pani, która właściwie mogła nastąpić z przyczyn naturalnych. Jest tylko jeden mały zgrzyt – filiżanka herbaty przy krześle zmarłej, która nigdy nie piła herbaty. Nemhauser porusza się po omacku, szuka śladów, tropów i przyczyn, a do tego pojawia się następny trup. Czyżby morderstwa młodego absolwenta wydziału operatorskiego łódzkiej szkoły filmowej i starszej pani były ze sobą powiązane? Tropy się plączą, pojawiają się nowe poszlaki, nowi podejrzani, nowe trupy... Tempo robi się coraz szybsze! Śledzimy też wątki poboczne, dowiadujemy się sporo o życiu komisarza. Towarzyszymy mu w domu, przy codziennych sprawach, wychowaniu synów, gotowaniu obiadów, rozmowach z rodziną. Po przeczytaniu Granatowej krwi mam zamiar spróbować zrobić placki ziemniaczane według przepisu Nemhausera, bo przyprawy użyte przez niego zaciekawiły mnie. Mam nadzieję, że w kolejnych powieściach Hagena (bo mam nadzieję, że takowe powstaną!) pojawią się również ciekawe przepisy i pomysły kulinarne. Gdzieś czytałam, że autor pracował kiedyś w restauracji przyjaciela w Paryżu, więc chyba wie, o czym pisze.

Wiktor Hagen napisał ciekawy kryminał, kryminał, który czyta się dobrze i często z uśmiechem na twarzy, a przede wszystkim stworzył wielce ciekawą i wartą zapamiętania postać głównego bohatera – Nemhauser to jeden z moich nowych ulubionych bohaterów literackich! Podoba mi się w nim to, że jest sfrustrowany, że nie zawsze mu wszystko wychodzi, że wychowawczyni z przedszkola jego synów na niego krzywo patrzy, a on nie jest żadnym super herosem, który by sobie poradził z nadęta kobietą. Ponadto nie jest typem mięśniaka, od tego ma kumpla – Mario wygląda za to jak porządny glina! To potężny, wąsaty facet w płaszczu, który potrafi przywalić w drzwi, albo w brzuch podejrzanego... Nie jest kolejnym zapijaczonym gliną z problemami, który na podejrzanych wyładowuje frustracje, nie sypia, z kim popadnie, jest po prostu normalny.

Co jeszcze mi się podobało? Komisarz Nemhauser mieszka w Warszawie i porusza się w tym mieście codziennie, pokonując samochodem te same trasy, zmagając się z korkami, odwiedzając restauracje, kawiarnie i sklepy... Nie znam Warszawy, ale chciałabym wiedzieć, czy chociaż niektóre z knajpek i sklepików wspomnianych w książce są prawdziwe – jeśli tak, to chętnie odwiedzę! Warszawa Hagena tętni życiem, pulsuje w niej świeża krew, stolica ciągle zmienia swoją twarz, pojawiają się nowi ludzie, ale pozostają te same ludzkie słabości, problemy i namiętności.

Przeczytajcie Granatową krew Wiktora Hagena, warto! Przy okazji przeczytajcie inne książki z Mrocznej Serii wydawnictwa WAB, bo jest naprawdę dobra! Mam kilka z nich w domu, czytałam parę innych i po pierwsze cieszy mnie, że tyle jest w niej dobrych książek, a po drugie, że wiele z tych książek napisali polscy autorzy. Polecam, a sama czekam na kolejny tom przygód komisarza Nemhausera.

niedziela, 2 stycznia 2011

Dom sióstr - Charlotte Link

Wydaje mi się, że naturze przypomniało się, jak wyglądać powinno porządne Boże Narodzenie. Spędzane jak co roku w Polsce święta były białe i śniegowe, co miało specjalny urok dzięki temu, że nie wychodziłam z domu, śnieg podziwiając z daleka. W tych warunkach czytanie powieści Charlotte Link Dom sióstr było specjalnie przyjemne. Akcja powieści toczy się bowiem w okresie świąt Bożego Narodzenia, w odludnym domu w Yorkshire, w którym zostaje zasypane śniegiem niemieckie małżeństwo. Mogłam więc z przyjemnością zagłębić się w lekturze, popijając herbatkę i grzejąc się pod kocem... Mój jedyny problem polegał na tym, że musiałam książkę skończyć przed wyjazdem, więc nie była to lektura powolna, leniwa i niespieszna. Możliwe, że czytając ją nieco spokojniej, delektowałabym się powieścią bez pośpiechu i być może podobałaby mi się jeszcze bardziej! A tak – była „tylko” bardzo dobra...

Barbara i Ralf Amberg mieli spędzić święta w Yorkshire, w Westhill, farmie wynajętej od Laury Selley. Miała to być próba uratowania ich małżeństwa, romantyczny wyjazd we dwoje, ale od początku sprawy przybrały zły obrót – nie tylko spadł śnieg i zasypał ich w domu bez gazu i prądu, ale też nie mieli żadnych zapasów jedzenia... By zapomnieć o swojej ciężkiej sytuacji w jakiej się znaleźli, Barbara zaczęła czytać znalezione przypadkiem w domu zapiski poprzedniej właścicielki posiadłości, Frances Gray. Zapiski to historia życia Frances spisana przez nią samą i to właśnie ta opowieść stanowi główną część powieści.
Dom sióstr to książka odmienna od pozostałych powieści Charlotte Link, które czytałam. Przede wszystkim akcja koncentruje się nie na rozwiązaniu zagadki kryminalnej, a raczej na obyczajowej opowieści o losach rodziny Gray od początków XX wieku do czasów współczesnych. Młodzieńcza miłość, poszukiwanie swego miejsca na ziemi, bolesne przeżycia i radosne wydarzenia kształtowały losy Frances Gray. Zawieruchy historyczne nie omijały mieszkańców jej ukochanej farmy, Westhill, spokojnie – pierwsza i druga wojna światowa pozostawiły blizny, których nawet czas nie zdołał zawsze uleczyć. Powieść obfituje w interesujące wątki i wydarzenia, a w dodatku okazuje się, że w przeszłości kryje się jakaś tajemnica, która do tej pory odciska piętno na losach współczesnych bohaterów...

Nota bene, na którymś blogu przeczytałam w recenzji tej książki, że mało prawdopodobne było, żeby chowana pod kloszem młoda Frances nagle i niespodziewanie zainteresowała się ruchem sufrażystek i żeby włączyła się tak czynnie w jego akcje. Ja jednak myślę, że młoda dziewczyna, która nie miała wyrobionego własnego poglądu na te sprawy i która poznała charyzmatyczną młodą kobietę zaangażowaną w ten ruch, mogła się nim również zainteresować... Chociażby dlatego, że jej to zaimponowało... Myślę, że sama Frances była ciekawą postacią, twardo stąpającą po ziemi, pełną wewnętrznej siły, a jednocześnie zdolną do przeżywania gwałtownych uczuć i emocji. Pozostałe postaci były równie ciekawe i intrygujące, na przykład przypadła mi do gustu siostra Laury, Marjorie...

Muszę przyznać, że opisy problemów Barbary i Ralfa były również bardzo wciągające. Nie mogłam się oderwać od fragmentów, w których głodna i zziębnięta Barbara szuka zapomnienia, czytając znalezione przypadkiem zapiski. „Cóż za okropna sytuacja” - współczująco kręciłam głową, podgryzając domowej roboty ciasto i dokładniej okrywając się ciepłym kocem... Muszę przyznać, że jest to najlepszy sposób na czytanie tej książki! Dodatkowo wciągający i sugestywny język powoduje, że książkę czyta się błyskawicznie i z przyjemnością.

Dom sióstr ma więc moim zdaniem wszystko, czego potrzebuje dobra książka – interesujących bohaterów, ciekawą historię, satysfakcjonujące zakończenie. Miłość, przyjaźń, zawiść, rywalizacja – potężne emocje przeżywane przez bohaterów powieści tworzą efektowną mieszankę, która porywa czytelnika! Nie nazwałabym tej książki wybitną, ale zdecydowanie sytuuje się ona wśród lektur, które wciągają od pierwszych stron. Polecam ją miłośnikom obyczajowych historii, rodzinnych opowieści i tajemnic odkrywanych po latach.

Poza tym cieszę się, że w ogóle miałam okazję przeczytać tę książkę, bo upolowanie jej może być niezwykle trudne. Po raz pierwszy o Domu sióstr słyszałam oczywiście na blogach, o niebotycznych cenach osiąganych przez egzemplarze na allegro też słyszałam, ale mojej mamie udało się znaleźć książkę w bibliotece i wypożyczyć dla nas. Trochę czasu zajęło mi spisanie moich wrażeń, więc recenzja pojawia się dopiero teraz, jako pierwsza w tym roku. A dla tych, którzy mają lekturę Domu sióstr wciąż przed sobą, mam dobrą wiadomość. Literynka poinformowała mnie, że wydawnictwo Sonia Draga planuje wydanie tej książki w tym roku! Polecam ją tym nielicznym, którzy jeszcze nie czytali.