poniedziałek, 31 października 2011

"Kuchnia Franceski" - Peter Pezzelli


„Kuchnia Franceski” Petera Pezzeli okazała się idealną odskocznią od codziennych problemów i wciągającą, atmosferyczną powieścią. Główna bohaterka, Francesca Campanile, to przemiła wdowa, energiczna matka i babcia, której dorosłe dzieci opuściły już dom. Franceska boryka się więc z samotnością i nudą, bo nade wszystko brakuje jej zajęcia, świadomości, że jest komuś potrzebna. Niespodziewanie odpowiada więc na ogłoszenie Loretty, samotnej matki dwojga dzieci, która boryka się z brakiem czasu, długimi godzinami pracy i samotnością. Wkrótce obie kobiety przekonują się, że życie szykuje dla nich interesujące niespodzianki.

Ach, chyba zakochałam się w tej książce! Właśnie takiej lektury było mi trzeba - ciepłej historii o zwykłych ludziach i ich problemach, o domu, którego sercem jest kuchnia pełna smakowitych zapachów, i rodzinie, która jest w życiu najważniejsza. Sięgnęłam po nią zestresowana, zmęczona i zniechęcona wszystkim, a kiedy ją odłożyłam, poczułam się znacznie lepiej... Może sprawili to sympatyczni bohaterowie, może lekka i pełna dowcipu narracja, optymizm bijący z kart tej książki? Może wszystko to na raz?

„Kuchnia Franceski” to jeden z moich ulubionych rodzajów powieści, w których smak i zapach opisywanych potraw współtworzy atmosferę i klimat. Główna bohaterka to świetna kucharka, która najchętniej gotuje dla swojej rodziny, chętnie dzieląc się z innymi sekretami swojej kuchni i dobrymi radami. Franceska jest tak sympatyczna, że chciałabym ją zaadoptować, zwłaszcza gdyby znaczyło to, że mogłabym się delektować ugotowanymi przez nią smakołykami. Na szczęście na końcu książki są też przepisy, które czytelnik może sobie wypróbować samodzielnie. Sama też uwielbiam gotować (a także dobrze zjeść!) i serce prawdziwego, ciepłego domu zawsze znajdowało się dla mnie w jego kuchni. Dlatego książka, która w tak sympatyczny i przemiły sposób opowiada o tęsknocie za miłością, rodziną i wspólnym domem, musiała mi się spodobać. To prawda, jest to powieść z gatunku „lekkich, łatwych i przyjemnych”, ale na mnie zrobiła jak najlepsze wrażenie. „Kuchnia Franceski” nie jest sentymentalną i ckliwą opowiastką z happy-endem, ale optymistyczną historią, którą świetnie się czyta w pochmurny dzień. To powieść, która poprawia nastrój, wzrusza i wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika. Świetne lekarstwo na jesienną chandrę. 

Polecam.

PS. Brawa dla wydawnictwa za piękną okładkę.

niedziela, 30 października 2011

Dzisiaj czytam... (11)

Witam wszystkich serdecznie i donoszę, że w poszukiwaniu lektury odprężającej i podnoszącej na duchu sięgnęłam po "Kuchnię Franceski" Petera Pezzelli. Jest to opowieść o ludzkiej życzliwości, przyjaźn, gotowaniu i i o tym, co tworzy prawdziwy dom. Czyta się na razie znakomicie. Dodatkowym atutem są przepisy, które mam ochotę natychmiast wypróbować. A co czytają w ten niedzielny dzionek inne mole książkowe? Czy po zmianie czasu postanowiliście dodatkową godzinę przeznaczyć na czytanie? Pozdrawiam spod kocyka.

poniedziałek, 24 października 2011

Słodko-gorzkie pożegnanie z pewną cukiernią... ("Cukiernia pod Amorem. Hryciowie"- Małgorzata Gutowska-Adamczyk)


Przeczytałam ostatni tom "Cukierni pod Amorem". Wczoraj wieczorem odłożyłam książkę i wciąż zbieram myśli. Niełatwo pisze się o książkach, z którymi zdążyło się zaprzyjaźnić, o postaciach, których rodzinne historie śledziło się od trzech tomów, o miasteczku, do którego chciałoby się pojechać na wakacje, gdyby tylko istniało naprawdę. Od pierwszego tomu seria "Cukiernia pod Amorem" oczarowała mnie swoim rozmachem, pięknie zarysowanym tłem, mnogością bohaterów i intrygująca historią. Z żalem kończyłam czytać tom pierwszy i drugi, bo wciąż jeszcze miałam ochotę na więcej, ale i też z nadzieją, bo przecież magiczny tom trzeci miał mi zapewnić kolejne godziny spędzone z Zajezierskimi, Cieślakami i Hryciami. Tom trzeci też odkładam na półkę z mieszanymi uczuciami.

Kto czytał moje pełne pochwały recenzje dwóch pierwszych tomów ten wie, że spodobały mi się w nich przede wszystkim świetnie sportretowane realia historyczne i porywające, skomplikowane losy bohaterów – zwykłych ludzi, którym przyszło żyć w czasach dziejowych zawieruch i zamieszek. Wszystkie te atrybuty tom trzeci również posiada. Akcja trzeciej części „Cukierni” rozpoczyna się w sierpniu 1939 roku, na kilka dni przed wybuchem drugiej wojny światowej. Znów w napięciu śledzimy losy bohaterów – w tym hrabiego Zajezierskiego i jego młodego spadkobiercy, Adama Toroszyna, jego matki – Grażyny vel Giny, a także rodziny Cieślaków – Pawła, nieślubnego syna hrabiego, jego żony i dzieci, przede wszystkim Celiny. Wielkie brawa dla autorki, której udało się powiązać wszystkie postaci w jedną wielką powikłaną i splecioną tkankę. To właśnie Celina jest w tym tomie postacią wiążącą wszystkie wątki. Czytelnik wreszcie poznaje tę skomplikowaną postać lepiej – warstwa po warstwie Celina daje się poznać jako babcia Igi, właścicielka tytułowej cukierni, ukochana Toroszyna, kobieta silna i odważna, osoba, dla której rodzina liczy się ponad wszystko.

Tło obyczajowe powieści po raz kolejny zostało przez autorkę naszkicowane bardzo realistycznie i chociaż druga wojna światowa nie jest dla mnie tak fascynująca jak wiek dziewiętnasty, to nakreślone przez autorkę szczegóły i detale historyczne stanowią bardzo istotny i ciekawy element książki. Powieść śledzi też losy bohaterów aż do czasów współczesnych, które opisywane są w drugim wątku, w zgrabny sposób spinając narrację w klamrę. Powraca w końcowym tomie „Cukierni pod Amorem” nieco zaniedbany poprzednio wątek pierścienia i perypetii sercowych ojca Igi, Waldemara. Moim zdaniem jest to jednak najsłabsza część książki, zupełnie nic nie wnosząca do reszty powieści – nie spodobała mi się Iga w roli zakochanej heroiny i denerwowało mnie jej zachowanie, a do tego historia romansu jej ojca też nie wydała mi się zbytnio przekonująca. Jeśli chodzi o historię pierścienia, to po intrygującym początku spodziewałam się jakichś rewelacji i odkryć, a dostałam zamiast tego kilka luźnych domysłów, z czego żaden nie był w żaden sposób ciekawy. Zupełnie jakby autorce zabrakło nagle pomysłu. Muszę też się przyznać, że powojenne losy Hryciów też nieco mnie rozczarowały. Po pierwsze ostatnie lata sagi autorka tylko lekko naszkicowała i nie rozbudowała żadnego z intrygujących wątków, które się w międzyczasie pojawiły, jak chociażby dzieje Hrycia, czy dalsze losy Adama. Zamiast potoczystej i spokojnej narracji, która mogłaby mnie wciągnąć bez reszty, dostałam szybką i pobieżną wyliczankę. Po drugie, rozczarowało mnie też samo zakończenie, które nie tylko nie wyjaśniło wszystkich wątków, ale i wydało mi się zbyt mgliste, zbyt urwane. Jeśli autorka chciała w ten sposób pokazać czytelnikowi, że życie trwa dalej i czasem niektórych rzeczy czytelnik może się tylko domyślać, to takie otwarte zakończenie niestety zupełnie nie pasuje moim zdaniem do całości sagi...

Nie tak łatwo mi ocenić tę książkę. „Cukiernia pod Amorem” to powieść o wielu warstwach – zupełnie jak ciasto francuskie, jak słynne gutowskie rożki wypiekane w Cukierni. Przede wszystkim fascynująca opowieść o pokoleniach zwykłych ludzi, których życiem rządzi los, historia i przypadek, o więzach rodzinnych i przyjacielskich, opowieść o wielkich uczuciach, namiętnościach i romansach, po prostu świetnie opowiedziana i poruszająca historia. To także powieść o historii naszego kraju, który przeszedł wiele i wiele musi się wciąż nauczyć. Wiem, że brzmi to nieco zbyt patetyczno-patriotycznie, ale historia Polski coraz bardziej mnie fascynuje. Mało mi wciąż powieści historycznych, zwłaszcza tych z okresu dziewiętnastego wieku, więc „Cukiernia pod Amorem” doskonale spełnia tu swoje zadanie.

Skąd to słodko-gorzkie pożegnanie w tytule? No cóż, zaczęłam po skończeniu powieści rozmyślać nad całą sagą i dochodzę do wniosku, że chociaż żadna z książek nie jest w moim odczuciu doskonała, to jednak seria „Cukiernia pod Amorem” bardzo mi się spodobała. Przymknę więc chyba oko na wady ostatniego tomu, bo dwa pierwsze czyta się po prostu rewelacyjnie. I w dodatku żal mi trochę zostawić Gutowo i jego mieszkańców. Po przeczytaniu trzech tomów tej sagi miałam wrażenie, że znam ich wszystkich bardzo dobrze, że stanowią część mojej własnej rodziny. Na pewno przeczytam całą sagę ponownie za jakiś czas, tym razem wszystkie trzy tomy po kolei, by ponownie spotkać się z bohaterami, przeżywać ich perypetie i jeszcze raz poczuć ten klimat, niepowtarzalny aromat dobrej opowieści, na zawsze przesiąknięty zapachem smakołyków z „Cukierni pod Amorem”.

niedziela, 23 października 2011

Dzisiaj czytam... (10)

Dziwna ta niedziela jakaś, zupełnie nie podobna do innych. Obudziłam się późno, zła, zmęczona i z katarem, nic dodać nic ująć, piękny początek dnia. Trochę humor poprawiły mi placki z jabłkami zjedzone na śniadanie, ale w perspektywie goście i być może wspólny obiad. Nie najciekawwsza perspektywa, kiedy człowiek czuje się jak pół człowieka. Na poprawienie humoru (i zdrowia oraz urody) czeka na mnie gorąca kąpiel, a do niej zabiorę „Cukiernię pod Amorem”, którą czytam od wczoraj. Świetna na poprawę nastroju, chociaż ciężkie czasy opisuje. Jak się zrobi za ciężko i za ponuro, będę szukać innych książek-poprawiaczy nastroju. Na kupce leżą i mrugają zachęcająco okładkami (między innymi) Lisa See, „Dreams of Joy”, kontynuacja „Dziewcząt z Szanghaju”, książka Diane Meier „Season of Second Chances” polecana kiedyś na angielskim blogu Cornflower Books, jakieś czytadło Susan Wiggs przytargane z biblioteki, Betty MacDonald „The Egg and I” (czyli, jeśli dobrze pamiętam, kultowa pozycja „Jajko i ja”, o której kiedyś gdzieś coś czytałam) a także Flavia de Luce (tom drugi), Chamberlain i stosy innych. Postanowiłam, że nie poddam się żadnym chandrom czy katarom. Książki zawsze pomogą. Hogwh.

A wy co czytacie w ten piękny, słoneczny chociaż zimny dzionek? Towarzyszy wam w lekturze kawa, herbata, kocyk, ciasto, radio (niepotrzebne skreślić)? Pozdrawiam ciepło.

sobota, 22 października 2011

Morderstwo przy wtórze stukotu kół pociągu, czyli Agatha Christie i "Murder on the Orient Express"

„Murder on the Orient Express” ("Morderstwo w Orient Expressie") Agathy Christie to jedna z najsłynniejszych jej powieści, która doczekała się kilku adaptacji filmowych i została też prerobiona na grę. Intrygujące postacie, egzotyczna lokalizacja i nieoczekiwane zakończenie tworzą nieprawdopodobną mieszankę, która czytelnika zadziwia, zaskakuje i zachwyca. Nie był to mój pierwszy raz z „Morderstwem w Orient Expresie”, książkę czytałam kilka razy wcześniej, ale ponieważ jest to jeden z najbardziej znanych kryminałów Christie, nie mogło go zabraknąć w moim małym maratonie-agathonie. Wydane w 1934 roku, u schyłku złotego okresu angielskiego kryminału, „Morderstwo” można śmiało uznać za wzór klasycznej powieści kryminalnej. Widmo wojny było jeszcze daleko i bohaterowie książek Christie odbywali dekadenckie podróże po Europie, nie troszcząc się o  Jak zwykle interesujące tło, ciekawe postacie, a do tego zakończenie, które można nazwać genialnym. Jednym słowem, cud, miód i orzeszki.

Akcja „Morderstwa” toczy się w intrygującym miejscu - wagonie słynnego Orient Expresu, luksusowego pociągu pasażerskiego, który od dziewiętnastego wieku kursował pomiędzy Paryżem a Stambułem. Podróżują nim głównie zamożni pasażerowie, na kilka dni zamieniając wygodne przedziały wagonu w dom na szynach. Jak zwykle w kryminałach Agathy Christie bohaterowie powieści to gromada ciekawych charakterów, zbieranina ludzi różnych narodowości i klas społecznych. Mamy więc rosyjską księżną, węgierksiego hrabiego, amerykańskiego bogacza, angielskiego oficera, a do tego Szwedkę, Niemkę, Włocha i kilka innych postaci. Na pasażerów Orient Expresu czeka luksus, komfort i... morderstwo! Ponieważ zbrodnia miała miejsce w zamkniętym wagonie, który w nocy utkwił w śnieżnych zaspach pomiędzy stacjami, podejrzani są wszyscy podróżni. Na szczęście jednym z pasażerów pociągu jest też pewien jajogłowy Belg - Herkules Poirot, który zgadza się pomóc w rozwikłaniu zagadki. Klasyczny schemat, to prawda, ale to właśnie zakończenie wyróżnia "Morderstwo w Orient Expressie" spośród setek innych kryminałów. Zakończenie niebanalne i zaskakujące czytelnika – zdecydowanie polecam kryminał wszystkim tym, którzy go jeszcze, z jakiegoś niewiadomego powodu, nie czytali. A Agathę Christie podziwiam za to, że potrafiła napisać ponad dziewięćdziesiąt kryminałów, które, chociaż oparte na tym samym schemacie, są za każdym razem nieco inne – przeczytałam ich ostatnio osiem, prawie jeden po drugim, i jeszcze mi się nie znudziły!

Przyznam się, że podróż Orient Expressem to moje marzenie - luksusowe wagony, przedziały, posiłki w wagonie restauracyjnym, piękne widoki za oknem zmieniające się wraz z przebytymi kilometrami – bardzo chętnie wybrałabym się w tę podróż. W dodatku uwielbiam pociągi, a już szczególnie takie luksusowe, w których pasażer czuje się po prostu rozpieszczony... Widzę siebie siedzącą w takiej salonce, czytającą książkę (kolejna Agatha Christie?) i pijącą kawę, lub w wagonie restauracyjnym konwersującą przy obiedzie z innymi podróżnymi... Na tej stronie możecie zobaczyć, jak wyglądają wagony sypialne w tym ekskluzywnym pociągu, a jeśli jesteście odważni, zobaczyć też ceny...

Jeśli chodzi o mnie, to robię przerwę od kryminałów Agathy Christie, bo czeka na mnie druga wojna światowa, pewna cukiernia i losy zaginionego pierścienia. Tak – niezawodna Mamunia wysłała mi trzecią część „Cukierni pod Amorem”, trzeba więc odłożyć inne książki i pożegnać się z sagą. Jutro dam wam znać, jak mi idzie. Życzę wszystkim przyjemnej soboty!

PS. Właśnie się doczytałam, że po pierwsze, akcja „Morderstwa” nie toczy się w „prawdziwym” Orient Expressie, tylko w pociągu o nazwie Simplon Orient Express, któy podróżował nieco inną trasą, a po drugie, że prawdziwy Orient Express (połączenie kolejowe pomiędzy Paryżem a Wiedniem) to nie to samo, co podany przeze mnie link do strony Venice Simplon Orient Express (VSOE). VSOE to specjalny pociąg z luksusowymi wagonami, które dodatkowo są różne od tych oryginalnych... Ech. Wygląda na to, że czasem warto wiedzieć mniej! 

wtorek, 18 października 2011

And the winner is... Man Booker 2011

Właśnie ogłoszono zwycięzcę tegorocznej nagrody Bookera. Został nim tegoroczny faworyt – Julian Barnes, autor książki „The Sense of an Ending”, opowieści o przyjaźni i wspomnieniach. Przewodnicząca jury, Stella Rimington, powiedziała podczas ogłaszania wyników, że powieść Barnesa jest nie tylko pięknie napisana, ale jest jedną z tych książek, które przy ponownej lekturze odkrywają przed czytelnikiem nowe znaczenia i treści. To książka, która opowiada o ludziach XXI wieku, o tym, kim jesteśmy naprawdę.

Julian Barnes był poprzednio nominowany do nagrody trzykrotnie, po raz pierwszy 27 lat temu, jednak Bookera udało mu się zdobyć po raz pierwszy.


niedziela, 16 października 2011

Dzisiaj czytam... (9)

...przepisy kulinarne, głównie.W przerwach pomiędzy Agatką numer sześć i siedem. 

Po pierwsze kupiłam książkę polecaną i sygnowaną przez Hugh Fearnley-Whittingstalla z River Cottage, zatytułowaną po prostu "Chleb" ("Bread") i zamierzam pobawić się w przygotowanie zakwasu. Muszę tylko kupić mąkę żytnią... Ponadto mam ochotę zrobić też kilka innych rodzajów chlebów - irlandzki soda bread, ciabatta, focaccia...Mniam.

Po drugie właśnie w piekarniku pieką się ciasteczka owsiane, które są przepyszne i łatwe do przygotowania. Przepis na nie znalazłam w sieci kilka tygodni temu i robię je chyba po raz czwarty... Przepis jest bardzo prosty: 75 gramów mąki, pół łyżeczki sody oczyszczonej, 75 gramów płatków owsianych i tyle samo cukru  (ja używam demarara - jasnobrązowy cukier z trzciny cukrowej, ale właściwie zwykły cukier też się nada), wymieszać w misce. W międzyczasie rozpuścić 75 gramów masła z łyżką syropu cukrowego (golden syrop) - nada się też syrop klonowy, a w razie czego i miód. Do tego można dodać trochę cynamonu - smakuje jeszcze lepiej. Wszystkie składniki wymieszać i małe kulki kłaść na posmarowaną tłuszczem blachę, przyciskając nieco, żeby się z nich zrobiły takie małe placki. Piec w 160 stopniach około 20-25 minut. 

Po trzecie zaraz zabieram się za robienie jabłkowych mufinków, a może i uda mi się zrobić ciasto...? Siedzę otoczona książkami kucharskimi i medytuję - cytrynowe? marchewkowe? bananowe? A może coś zupełnie innego...?

Pozdrawiam z pachnącej kuchni.

niedziela, 9 października 2011

Dzisiaj czytam... (8)

Jakoś tak utknęłam w świecie Agathy Christie i nie chcę się ruszyć. Mam na tapecie jej "Death on the Nile" ("Śmierć na Nilu") oraz "The Thirteen Problems" ("Trzynaście zagadek")... Tę ostatnią książkę czytam jednak w wersji elektronicznej. Ulubiony Anglik w ubiegłym tygodniu podarował mi bowiem w prezencie czytnik Kindle i teraz powolutku oswajam nową zabawkę. Nie oznacza to, że papierowe książki pójdą w kąt, co to, to nie! Póki co mam ich zbyt dużo na półkach... Na razie Kindle leży grzecznie z boku, a wokół mnie walają się stosy rozpoczętych książek... Jak zwykle - co za dużo, to niezdrowo...

Mam także pytanie do użytkowników czytników - czy czytacie więcej książek papierowych, czy tych elektronicznych? Czy kupujecie egzemplarz papierowy przeczytanej elektronicznie książki? Czy zauważyliście, że miejsca na półkach ubywa wolniej, od kiedy czytacie ebooki? Zachęcam do zwierzeń, a ja idę czytać. Życzę wszystkim spokojnej niedzieli.

sobota, 8 października 2011

"Before the Poison" - Peter Robinson

Przeczytałam ostatnio najnowszą książkę Petera Robinsona, która wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony pomysł był ciekawy, historia opowiedziana przez autora interesująca, z drugiej pewne elementy mi się nie podobały. Ale do rzeczy. Bardzo lubię książki Petera Robinsona o detektywie Alanie Banksie. Do tej pory autor napisał 19 powieści i kilka zbiorów opowiadań w serii, której akcja toczy się głównie w hrabstwie Yorkshire. „Before the Poison” to powieść napisana poza serią, z zupełnie nowymi bohaterami, chociaż autor pozostaje wierny Yorkshire i po raz kolejny tam właśnie umieszcza akcję swojej powieści. „Before the Poison” nie jest jednak typowym kryminałem, jest raczej rekonstrukcją zbrodni...

Chris Lowndes powraca do rodzinnego Yorkshire, próbując pogodzić się ze śmiercią swojej ukochanej żony, Laury. Chris jest cieszącym się uznaniem w Hollywood kompozytorem muzyki do filmów, a w zaciszu swojego nowego domu, Klinsgate House, chce skoncentrować się na pracy nad sonatą. Od samego początku dom przyciąga go i fascynuje. Od agentki, która przeprowadziła sprzedaż domu, Chris dowiaduje się, że sześćdziesiąt lat temu dawny właściciel Klinsgate House umarł w podejrzanych okolicznościach, a jego żona została oskarżona o morderstwo i powieszona. Historia Grace Fox przyciąga Chrisa jak magnes, a mężczyzna zaczyna się zastanawiać, czy Grace była winna, czy też stała się ofiarą małomiasteczkowej zawiści i fałszywej moralności.

W „Before the Poison” Robinson przedstawia czytelnikom dwoje głównych bohaterów: Chrisa, narratora powieści i Grace, której historię poznajemy poprzez rozmowy, lektury i przemyślenia Chrisa. Jego postać przypominała mi nieco samego Banksa, ale to chyba za sprawą wszechobecnej w książce muzyki... i wieku.  Chris Lowndes nie jest ani detektywem, ani policjantem, a zwykłym ciekawym człowiekiem, który niemalże obsesyjnie stara się dowiedzieć czegoś więcej o dawnej mieszkance swojego domu. Klinsgate House przesiąknięty jest obecnością Grace, odczuwalną niemal namacalnie na każdym kroku. Grace jest fascynującą bohaterką, a im więcej czytelnik się o niej dowiaduje, tym bardziej intrygująca staje się zagadka morderstwa rzekomo popełnionego przez nią. Narracja pierwszoosobowa jest dodatkowo przeplatana fragmentami książki o słynnych procesach, a także fragmentami pamiętnika Grace. To właśnie fragmenty tego dziennika podobały mi się najbardziej, żałowałam tylko, że były tak krótkie... Wydaje mi się, że taki dziennik mógłby z powodzeniem stworzyć kanwę osobnej powieści. W książce pojawia się też kilka wątków pobocznych, nieco drugoplanowych postaci, nie na nich koncentruje się jednak uwaga czytelnika. Zresztą są one potraktowane niejako pobieżnie.

Reasumując, mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Z jednej strony była to bardzo interesująca lektura, zastanawiałam się do samego końca, co uda się odkryć głównemu bohaterowi, dodatkowo historia Grace (szczególnie fragmenty pamiętnika) była naprawdę ciekawa i wciąż było mi mało tych fragmentów o niej. Pod tym względem „Before the Poison” to męska wersja książek Kate Morton, opracowanych według schematu: dom, rodzina, tajemnica. Zagadka, którą rozwiązuje się po latach, tajemnicza przeszłość. Jednym słowem, książka w sam raz dla mnie! Z drugiej strony spodziewałam się po Peterze Robinsonie czegoś innego – porządnego, tradycyjnego kryminału, podobnego do serii o Banksie, z porządnie zarysowaną intrygą kryminalną, policyjnymi procedurami i policjantem/detektywem, rozwiązującym zagadkę. Zabrakło mi w też tej książce zdecydowanego wyjaśnienia zagadki, zakończenia nie podlegającego dyskusji. Zamiast tego zbyt wiele było niedomówień, aluzji, zbiegów okoliczności... Zastanawiam się, na ile na mój odbiór tej książki miała wpływ lektura poprzednich powieści Petera Robinsona? Myślę, że gdybym wcześniej nie czytała żadnych książek tego autora, powieść spodobałby mi się jeszcze bardziej... Będę więc „Before the Poison” polecać przede wszystkim tym, którzy mają dosyć tradycyjnych kryminałów z detektywami w rolach głównych, a interesują ich historie i tajemnice sprzed lat. A także tym, którzy Banksa nie znają. Ja natomiast mam nadzieję, że Peter Robinson napisze następną powieść z moim ulubionym detektywem w roli głównej. Na pocieszenie wypożyczyłam sobie z biblioteki „Aftermath” tego autora, jedną z lepszych książek z serii. W sam raz na chłodniejszy dzień spędzany pod kocem, przy herbacie i owsianych ciasteczkach. Mniam.

poniedziałek, 3 października 2011

"Before the Storm" - Diane Chamberlain

Po raz kolejny odkłożyłam książkę Diane Chamberlain z westchnieniem satysfakcji i poczuciem dobrze spędzonego czasu. Chociaż lektura „Before the Storm” (w Polsce wydana pod tytułem „Prawo matki”) zabrała mi sporo czasu, to tylko dlatego, że byłam ostatnio bardzo zajęta, a nie dlatego, że książka mi się nie podobała! Gdybym mogła, przeczytałabym ją za jednym zamachem! Po raz kolejny Chamberlain udowadnia, że ma niesamowitą wyobraźnię i potrafi wykreować interesujących bohaterów, opowiedzieć interesującą historię i zaskoczyć czytelnika.

Kiedy w starym kościele wybucha pożar, większości uwięzionych w środku dzieci udaje się uciec, a wszystko za sprawą Andy'ego, który znalazł drogę wyjścia przez okno. Szybko okazuje się, że było to podpalenie, a policja zaczyna poszukiwać sprawcy. Czy Andy, ma coś wspólnego z tym pożarem? Andy Lockwood urodził się z zespołem alkoholowym płodu (FASD – Foetal Alcohol Spectrum Disorder) i jego matka, Laurel, chce resztę życia spędzić chroniąc go i starając się wynagrodzić mu trudny start w życiu i swoje dawne błędy. Andy, chociaż na pozór nie wyróżnia się niczym od innych nastolatków, pod pewnymi względami jest wciąż dzieckiem, nie potrafi przewidzieć konsekwencji swoich akcji, nie jest dobry w planowaniu, za to za wszelką cenę szuka uznania wśród swych rówieśników i stara się nie wyróżniać. 

Before the Storm” to powieść trzymająca w napięciu, zaskakująca i wzbudzająca emocje. Jak już wcześniej wspomniałam, autorkę porównuje się z Jodi Picoult, bo podobnie często dotyczą kontrowersyjnych i czasem trudnych kwestii. Jednak w moim odczuciu książki Diane Chamberlain są bardziej stonowane i skoncentrowane na ludzkiej naturze niż na decyzjach, które muszą podjąć ich bohaterowie. Nie brak w nich trzymającej w napięciu akcji, ale autorka koncentruje się raczej na próbach wyjaśnienia przyczyn decyzji, niż na rozpatrywaniu możliwości i ich skutków. Dzięki temu często czytelnik sam musi odpowiedzieć na niektóre pytania i to do niego należy decyzja „co stanie się dalej”.

Bardzo podobały mi się też postacie wykreowane przez Chamberlain! Nikt nie jest w tej książce w stu procentach perfekcyjny, bohaterowie są po ludzku niedoskonali, pełni wad i wątpliwości. Autorka szykuje dla czytelnika kilka niespodzianek... „Before the Storm” to książka, którą czyta się w napięciu, zastanawiając się nad postępowaniem bohaterów, ich wyborami, które w decydujący sposób zaważyły na ich życiu. Wydaje mi się, że jest to jedna z tych książek, przy czytaniu których zadajemy sobie nieustannie pytania: czy postępowanie bohaterów jest słuszne? czy można je usprawiedliwić? czy na ich miejscu postąpilibyśmy podobnie? Czytelnik ma okazję poznać wydarzenia z różnej perspektywy, gdyż autorka oddaje głos Andy'emu, jego matce i siostrze, Maggie oraz Marcusowi, bratu męża Laurel. Każda z tych postaci opowiada własną historię, przeplata ją swoimi wspomnieniami, dzięki którym czytelnik nie tylko zaczyna lepiej rozumieć postępowanie bohaterów, ale i ma okazję odkryć kilka sekretów rodziny Lockwoodów... 

Before the Storm” porusza wiele interesujących tematów – rodzicielska nadopiekuńczość, pierwsze młodzieńcze zauroczenie, poszukiwanie swojego miejsca wśród rówieśników, relacje między rodzeństwem, depresja poporodowa i alkoholizm – to tylko niektóre kwestie, nad którymi będzie się zastanawiał czytelnik tej książki. Jak to zwykle bywa w popularnych powieściach wydawanych w Wielkiej Brytanii, z tyłu książki znajduje się nie tylko lista pytań, które mogą sprowokować dyskusję, a także krótka notka od autorki o historii powstania tej książki. Zastanawia mnie co sądzicie o takich dodatkach, tu zwykle znanych jako „Reading Guides”? Zetknęliście się z nimi w jakiś książkach? Czy myślicie, że komuś mogą się przydać?

Nie chcę pisać zbyt wiele o „Before the Storm”, żeby nie zepsuć przyjemności czytania i odkrywania niespodzianek w tej książce jej przyszłym czytelnikom. Moim zdaniem im mniej się o niektórych książkach wie, tym lepiej się je czyta. Napiszę tylko, że warto po tę książkę sięgnąć. Zachęcam wszystkich do lektury.

niedziela, 2 października 2011

Dzisiaj czytam... (7)

Kochani, mamy lato w październiku! Coś podobnego! Dzięki temu spędziłam wczoraj miły dzień czytając w ogródku i zamierzam dziś zrobić to samo... Może dzięki temu uda mi się skończyć "Before the Poison" Petera Robinsona sprzed tygodnia... A co potem? Potem to już będzie trudniej, bo jak zwykle nie mogę się zdecydować. Przywiozłam (jako pamiątkę z Oxfordu) pierwszy tom serii SJ Parris o Giorgano Brunie, mnichu i śledczym z czasów Elżbiety I, pod tytułem "Heresy", przytaszczyłam trzy Agatki z biblioteki do ponownego czytania, znalazłam w antykwariacie pierwszy tom jednej z serii Val McDermid "The Mermaids Singing" ("Syreni śpiew", wydany w tym roku), a nic jeszcze tej autorki nie czytałam. Do tego niedawno obejrzałam w telewizji pierwszą część adaptacji powieści Petera Robinsona "Friend of the Devil" ("Przyjaciółka diabła"), a potem nabrałam ochotę na przeczytanie innej książki tego autora, "Aftermath"... Do tego kuszą polskie książki, czekające na swoją kolej. A może nowa Chamberlain, kontynuacja "Before the Storm"? Zaraz zrobię sobie herbatę i pomyślę...
A co wy czytacie? I jaka tam u was pogoda?

sobota, 1 października 2011

English king and queens - Horrible Histories

Muszę się z wami podzielić trzema piosenkami, które od tygodnia siedzą w mojej głowie! Zapamiętałam dzięki niej więcej z angielskiej historii niż z lekcji w szkole... Pochodzą one z nagrodzonego programu dla dzieci Horrible Histories, opartego na serii popularnych książek, również tłumaczonych na polski... Cóż, nie mogę ich przestać nucić!

Morderstwo! Trup! Biblioteka! - Agatha Christie "The Body in the Library"

Faza kryminałów Agathy Christie nadal trwa! Jej książki są bowiem wspaniałymi umilaczami czasu w podróży, przyjemnymi odprężaczami, które czyta się z przyjemnością przed snem, a do tego są też lekkie i noszenie ich w torebce nie urwie jej ucha... Przeczytałam ostatnio w ten sposób dwa jej kryminały (trzeci w obróbce), a pierwszy z nich to „The Body in the Library” (polskie tłumaczenie „Noc w bibliotece”). Po powieści z detektywem Poirotem przyszedł czas na zupełnie innego detektywa – miłą, staroświecką starą pannę Jane Marple, mieszkankę uroczej wioski St Mary Mead.

Już we wstępie książki autorka przyznaje, że od dawna chciała napisać kryminał w którym główną rolę odegrałby stereotypowy, banalny motyw „body in the library”, czyli „trup w bibliotece”... Oto i miejsce akcji: typowa angielska biblioteka, bardzo zwyczajna, należąca do pułkownika Bantry'ego i jego żony. Właśnie tam, wcześnie rano, pokojówka odkryła zwłoki młodej, nieznajomej dziewczyny. Panna Marple ma nie lada zadanie do wykonania i wiele zagadek do rozwiązania. Kim jest nieznajoma? Dlaczego została uduszona? Co robi w bibliotece szacownych rezydentów wiejskiego domu? Kto zabił? Na prośbę swojej przyjaciółki, pani Bantry, stara panna, znawczyni ludzkich charakterów i miejscowych plotek, ma odkryć mordercę i w ten sposób zapobiec szerzeniu się plotek obwiniających pułkownika... 

Panna Marple to bardzo interesująca postać – stara panna w podeszłym wieku, która rzadko wyściubia nos poza swoją wioskę, wiedzę o świecie czerpie z obserwacji fascynującej i złożonej natury ludzkiej. Jak sama o sobie mówi, jej metoda śledcza to amatorszczyzna. Ludzie są zazwyczaj ufni, podczas gdy one jest bardzo podejrzliwa i zawsze musi wszystko zbadać sama. Jej bogate doświadczenie i wrodzona nieufność pozwalają jej dostrzec prawdę. Panna Marple jest nieco denerwująco pruderyjna, pełna staroświeckich nawyków, można by ją nazwać wścibską, ale mimo wszystko znana jest wśród przyjaciół jako przemiła, skromna staruszka, która po prostu jest także świetnym detektywem, wodzącym za nos inspektorów policji. Jeśli chodzi o mnie, to kiedyś myślałam, że panna Marple jest bardzo miłą osobą, teraz nie jestem tego taka pewna. Pomimo niewinnego wyglądu staruszka jest twardym przeciwnikiem, typem sąsiadki-podglądaczki, której nigdy nic nie umyka. Nie wiem, czy chciałabym, żeby była moją sąsiadką...  

Zastanawiam się jak Agatha Christie to robi, że jej książki zawsze są wciągające! Pomimo prostej fabuły, obowiązkowego pogmatwania tropów, stereotypowych postaci charakterystycznych dla gatunku, wszystkich tych składników, które przy zbyt częstych powtórkach nudzą, każda książka jest inna. Kiedy czytam jej kryminały zawsze obiecuję sobie, że tym razem będę bardziej wnikliwa, że uda mi się zgadnąć kto zabił, że autorka mnie tym razem nie zaskoczy... Potem odkładam kolejną książkę z westchnieniem: „no tak, to przecież takie oczywiste”, bo kolejny raz autorce się udało. Cóż, są jeszcze inne książki, więc może tym razem... 

The Body in the Library” to kolejny świetny, wciągający i zaskakujący kryminał z interesującym zakończeniem. Dla fanów Agathy Christie pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy jej książek nie znają – warta polecenia. 

Ps. Tym, którzy lubią angielskie adaptacje kryminałów Christie (szczególnie tych wyprodukowanych przez stację ITV) polecam ten krótki skecz, w którym autorzy serialu Dead Ringers parodiują te właśnie adaptacje... Oto panna Marple w stylu Matrix!